Dom Tramwajarza zwany pożądaniem |
Marcin Muth |
czwartek, 30 grudnia 2010 |
Wystarczy na chwilę tylko nieopatrznie skręcić z zatłoczonej Roosevelta, zaraz obok zniszczonego odnową Mercure’ego albo tego drugiego kwadratowego Globisa, żeby znaleźć się w Poznaniu, o którym większość przejeżdżających i przyjezdnych nie wie i którego istnienia nawet nie podejrzewa. No może ewentualnie, jeśli przyjezdnym jest kobieta, dziewczyna lub wrażliwę chłopię, to się orientuje, że to zaczarowana kraina borejkowa z powieści zacnej mieszkanki pięknej tej dzielnicy poznańskiej – Małgorzaty Musierowicz. Ale inni, to o Jeżycach nic nie wią i nic się nie spodziewają. A to taki poznański Paryżek jest. Szczególnie ulice Słowackiego, Mickiewicza i wcale nie Krasińskiego, ale np. Gajowa. Czarowne to miejsca są makabrycznie. Jedno ładniejsze od drugiego i bardziej inspirujące. Zaczarowany zoolog, zaczarowana zajezdnia, zaczarowany świat. Szczególne to miejsce urzeka i przyciąga wrażliwców z całego miasta. Chętnie tu pomieszkują artyści, studenci sztuk wszelakich, filozofowie i pisarzowie. I poeci jak leci. Jest to miejsce zatem wymarzone do rozpoczęcia procesu rewitalizacji kulturalnej miasta naszego smutnego i pustego. Tu właściwie już od kilku ładnych lat toczy się walka o poznańską duszę. Tu się próbowały przebijać do opuszczonych placówek i opustoszałych makówek zjawiska jak Inner Spaces na Jackowskiego, Starter na Dąbrowskiego. Jak niepoddające się studyjne Rialto. Jak mniej lub bardziej udane kawiarenki i pubiki na Mickiewicza. Jest jednak tak, że co coś powstanie, to zaraz w dupę dostanie. Kolejni śmiałkowie wymiękają i uciekają. Brak polityki, brak zainteresowania, brak zachęty do działania. Jeżyce, choć bronią się dzielniej niż poległe już na przykład Śródka czy Wilda, to jednak razem ze Śródmieściem tworzą ostatni bastion działalności artystycznej. Z tego bastionu co i rusz kanałem kolejowym i lotniczym uciekają kolejni artyści aktywiści. Do stolicy, do zagranicy. Nieskładnie, gdzie popadnie. Uciekają przed obojętnością, gnuśnością, samozadowoleniem Poznaniaków Papuciaków. Co w papuciach by chcieli do Nowego czy Muzycznego, na Maltę może. Ostatnio ostatni mohikanie zebrali się do kupy i zaczęli listy pisać do władzy. Władzy, co jako jedyna ma szansę odmienić los kulturalny Poznania. Władzy, która weźmie i nakaże poddanym do kina chodzić, do galerii takoż, książki czytać i przy muzyce elektronicznej dodekafonicznej nóżkami obutymi w papucie wierzgać i gibać. Władza jednako się wzbrania i artystów nie słucha, bo podejrzewa, że to podpucha. Bo jakże to nakazać, zadekretować Poznaniakom Papuciakom, żeby leźli, gdzie leźć nie potrzebują. Jakże ich do kina, teatru, nie daj Boże Meskaliny nakłaniać, jak oni wolą co inne. Wodewile, koncerty plenerowe, światełka odblaskowe. Nie do władzy, artyści, piszcie, ale do gawiedzi się zniżcie. Znajdźcie w Papuciakach partnera. Nauczcie odbioru Waszego utworu. Pokażcie paluchem, szepnijcie do ucha. Wytłumaczcie a nie skaczcie. Bo weźmy te piękne, te cholerne Jeżyce. Śliczno tu, pusto tu, za mało się dzieje. Artyści tracą nadzieję. A na ten przykład teraz szansa będzie. Dom Tramwajarza. Neobarokowy, pojemny, stylowy. Ma tam być kino studyjne z ambicjami. Antymultikino. Z Malty przeniesione i dobrze. Należy się. Ale czy ono nie umrze jak inne studyjne w Poznaniu zdechły kina albo i zdychają, jeśli się ludzi tam nie zaprosi? Ano zdechnie. Poznań nie Kraków, gdzie w samym centrum cztery studyjne multipleksy. Każdy wypełniony, że bilety trzeba z wyprzedzeniem kupować. A do tego jeszcze całkiem nowy Kinoteatr Uciecha na Starowiślnej. A do tego liczba teatrów, koncertowni, galerii, które konkurencję robią. A wszystko pełne. Jak to się robi, że to pełne? Że w Kinie pod Baranami z 3 salami. Że w Kiniarni Ars z pięcioma chyba. Że w Mikro, że w Kijowie. Jak to się dzieje? Jak to się dzieje, że w Poznaniu wszędzie pusto. W Amarancie, jak był, pusto. W Malcie, jak była, pusto. W Apollo, Muzie, Rialto pusto. A Multikina i Cinemy City pęcznieją popcornami. Odpowiedź prosta jak wiceprezydent Hinc. Edukacja, panie i panowie, edukacja. W tym Krakowie, to od dziecka do starca nic nie robią, ino edukują artystycznie i kulturalnie. Tam nawet żul śpiący na Dietla ma przynajmniej dwa fakultety oraz honoris causa w plecaku. Tam zjeżdżają z całej Polski i świata kulturożercy. My takich możliwości w Poznaniu nie mamy. Szkół artystycznych i humanistycznych daleko mniej, radości życia daleko mniej, przezorności i ociężałości daleko więcej. Ale możemy, to jakoś krok po kroku dygnąć. Na ten przykład połączyć działalność wysoką, ambitną, oryginalną, niezależną z działalnością edukacyjną i wychowawczą. Bo jest inicjatywa, żeby w takim Domu Tramwajarza był lokalny dom kultury, a pan z Estrady już kręci nochalem, że mało miejsca, że się dwa profile nie pomieszczą. A przecież jak jest energia rady osiedla, żeby kultura była, to trzeba korzystać. Niech to kino służy za szkołę artystyczną. Niech się Jeżyce uczą odróżniać kino od filmu. Jeżyce stać na to, żeby powstała tam placówka kulturalna oddziałująca na cały Poznań, a może i świat. Przepis sam się nasuwa. Klamociarnia taka poznańska z Barańczaka, Musierowicz, Teatru Nowego, Iłłakowiczówny wręcz, z tramwajów z Gajowej, ze słoni z ZOO, z tego zapału co po Inner Spaces i Starterze zostanie. Z tych kin, co się tam ostały. Z hip hopu, z kibolstwa, z Krytyki Politycznej, z czego tam się jeszcze da. Ja widzę Dom Kultury ogromny. Ja widzę, jak tam Peja uczy stateczne panie Iłłakowiczównę melodeklamować, jak Wojtek Bąkowski prowadzi pana Gorzelańczyka w dupę ciemną. Jak Ola Sołtysiak tłumaczy szalikowcom, że Kolejorz jest kobietą. Ja to wszystko widzę. Harmonia różnych sfer. Nie muszę się bowiem zachwycać repertuarem Teatru Nowego, żeby uznać, że jednak jakąś tam rolę kulturotwórczą spełnia i spełniałby może bardziej, gdyby się trochę na nowe trendy otworzył. W tym zapyziałym Krakowie mogła sobie być Piwnica pod Baranami i mógł dojrzewać inny zupełnie Sasnal jednocześnie. Mogę kibicować Robertowi Dornie i Stanisławowi Gorzelańczykowi, bo choć o innej kulturze myślą, to jednak obaj używają tego słowa na „k” dość adekwatnie. O ile nie mam złudzeń co do przydatności pana Hinca w czynnościach kulturotwórczych, o tyle mam wątpliwości, czy państwo Artyści najbardziej są przydatni w sztabach antykryzysowych, co je ciągle zwołują i odwołują. Myślę, że jak jest kryzys, bo ludzie sztuki nie lubią i nie rozumią, to się do tych ludziów idzie i się im tłumaczy. Jak jest akcja, że pan Gorzelańczyk, pan Dorna i pan z Estrady coś tam chcą, to czemu jakiegoś sztabu nie powołać i tendencji nie pogodzić? Niech te Jeżyce kwitną, niech Poznań kwitnie. Niech kryzys nie kwitnie i niech Hinc nie kwitnie. Marcin Muth (1979) - filozof, pisarz internetowy, bloger, felietonista portalu literackiego Niedoczytania.pl, z zawodu dyrektor kreatywny, okazjonalnie publicysta prasowy i doradca ruchów społecznych.
Dodaj do...
Poleć znajomemu
Komentarze (0)Zapisz się do kanału RRS tego komentarzaPokaż/Ukryj Komentarze Napisz komentarz |
Poprawiony: czwartek, 27 stycznia 2011 13:00 |