Miastobójcy
Marcin Muth   
sobota, 26 lutego 2011

Po raz trzeci w życiu przychodzi mi na dłużej opuszczać rodzinne miasto moje Poznań. W odróżnieniu od poprzednich opuszczeń, tym razem daleki jestem od snucia dalekosiężnych wizji i rozsiewania ocen typu, że Poznań do dupy, a tam-gdzie-jadę zajebiste. Na tyle jestem już duży i na tyle często migrujący, żeby ze spokojem, bez zbędnych emocji pochylić się nad nurtującym mnie pytaniem: dlaczego ludzie z Poznania wyjeżdżają?

Pod koniec lat 80. bardzo śmieszny, dziś mało przekonujący, satyryk Jan Pietrzak podzielił w swoim monologu kraje na rozwijające się i zwijające się. Do tych drugich zaliczył nie będące jeszcze wtedy tygrysami gospodarczymi: nasz piękny kraj, Rumunię i Albanię. Myśląc dziś o polskich miastach, można się posnuć po podobnej metaforze. Są miasta, które startowały z pozycji liderów i jeszcze swoją sytuację poprawiły, są takie, który mozolnie wychodzą z głębokiej zapaści i są takie, które trwonią wcześniej wypracowaną przewagę.

Do miast rozwijających się trzeba z pewnością zaliczyć Warszawę. Stymulowany to stołecznością rozwój, ale dynamiczny za to. Przez 20 lat istnienia tzw. wolnej Polski, miasto nad Wisłą wchłonęło niemal wszystkie media, większość biznesu i innych centrów decyzyjnych oraz opiniotwórczych. Poza stolicą ostały się może dwa duże ośrodki, w których można mówić o jakimś tam rozwoju. Kraków zawdzięcza to głównie atrakcyjności turystycznej i legendarności, a Wrocław wyjątkowo dobrze zaplanowanej i konsekwentnie wdrażanej strategii rozwoju.

Do grupy miast, które mocno zaatakowały z tylnych pozycji, przede wszystkim zaliczyć trzeba Rzeszów, który perfekcyjnie wykorzystuje swoje położenie geograficzne oraz status centrum administracyjnego Podkarpacia. Zakochanym w strategii know-how urzędnikom poznańskim, radziłbym przestudiować przykład niewielkiego miasta nieopodal granicy z Ukrainą, które urosło przez 20 lat o 25 tysięcy mieszkańców, w którym rozwinęła się tak potężna firma specjalizująca się w nowych technologiach jak Asseco, w którym, last but not least, udało się unowocześnić kilka zasłużonych zakładów z Zelmerem na czele.

Co ciekawe, w rankingu miast najlepszych do życia opublikowanym przez tygodnik „Przekrój”, Rzeszów ustąpił tylko Poznaniowi. Warto jednak zwrócić uwagę, że z Poznania w porównaniu z rokiem 1990 wyprowadziło się niemal 30 tysięcy mieszkańców. Wnioskując po liczbach, wychodzi, że Poznań należy, mimo świetnych pozycji w rankingach, zaliczyć do miast zwijających się. Może nie zwijamy się tak spektakularnie jak Wałbrzych, Łódź, Szczecin czy miasta Górnego Śląska, ale nasze zwijanie jest dużo bardziej przykre, bowiem nieuzasadnione obiektywnymi czynnikami.

Poznań nie miał stoczni, zakładów włókienniczych, kopalni i koksowni, nie był pozbawionym tożsamości miastem odzyskanym. Był na starcie najbogatszym polskim miastem, silnym ośrodkiem akademickim i targowym. Miał idealne położenie, aby przyciągać kapitał zagraniczny. I co? I chujów sto, jak piszą twórcy współczesnych komiksów. Okazało się, że żadnego z atutów nie rozwinął, a część nawet zdołał wytracić.

Targi to dziś jakiś skansen nie wiadomo dla kogo i po co. Ośrodek akademicki jest w sumie tyle wart, co cała stetryczała polska nauka, czyli nie więcej niż funta kłaków. Biznes jak tylko urośnie, to zaraz wyjeżdża. Inwestorzy zachodni wolą Wrocław, zamożni poznaniacy wolą Lusowo i Kamionki, a kreatywna młodzież tuła się po świecie w poszukiwaniu pracy. Miastem trzęsie kilku deweloperów i Wiara Lecha. Prezydent z bananem pod wąsem otwiera stadium, które mimo wydania 700 milionów nie nadaje się do rozegrania nie tylko meczów międzynarodowych, ale jakichkolwiek.

Czy się zatem można dziwić, że ludzie wyjeżdżają? Gdy wracałem z Krakowa, usłyszałem od koleżanki prowadzącej galerię, że wyjeżdża, bo żyje się tylko raz. Niedawno jej śladem podążyła wspólniczka, obie wcześniej mocno zaangażowane w działania kulturotwórcze i olewane przez urzędników. Podobnie jak znany poznański poeta, który wyjeżdżając był jednym wielkim żalem i upokorzeniem. Ale co tam odklejona bohema, gdzieś w połowie roku uroczyste pożegnanie robił znajomy strateg, który po zwiedzeniu niemal wszystkich agencji reklamowych w mieście, podjął heroiczną decyzję o wyjeździe, choć rodzinę ma tu zakorzenioną, jako i piszący te słowa, na jakieś setki lat wstecz.

Ale żeby tam pojedynczy strateg, całe studia graficzne i agencje się wyniosły w ostatnim czasie. Ba, możliwe jest, że po odwlekanej na razie wyprowadzce działu marketingu wielkiego browaru, wyniesie się resztka tzw. biznesu kreatywnego. Nie jest też lepiej w nauce. Koledzy doktorzy jeżdżą po świecie z cefałkami, szukając jakichś kątów, gdzie na konto wpływa więcej niż 1,8 tys. brutto, albo po prostu cokolwiek. Powracający z wielkiej emigracji gastarbeiterzy, też już pytają, po ile mieszkania w Warszawie, bo w Poznaniu mogą najwyżej infolinię obsługiwać albo spodnie w Browarze sprzedawać. Zjawisko przyjmuje formę exodusu.

To jest już kolejna fala emigracji, jaką obserwuję czy nawet w niej poniekąd uczestniczę. Pamiętam pierwszą emigrację za chlebem, kiedy całe roczniki jechały na zachód i wschód szukać jakiejkolwiek roboty. Potem dużo z nas wróciło, sprawdzić czy aby jednak coś nie drgnęło. Jedni sprawdzali dłużej, inni krócej, ja jako człowiek niecierpliwy, długo nie czekałem i uciekłem raz jeszcze, pomstując na Poznań i wieszcząc wszelkie plagi egipskie w tekstach Festung Posen  i Miasto Mamoń .

Dlaczego wyjeżdżamy? Przyczyny są złożone. Ktoś pewnie wyjeżdża, bo nie może znieść obojętności urzędników. Ktoś, bo nie ma dla niego pracy w zawodzie. Ktoś inny znowu, bo jego lepsza połowa miała dość poznańskiego marazmu i braku perspektyw. Jedno jednak jest wspólne. Większość z nas wyjeżdżać nie chce. Chętnie byśmy zostali w mieście, które nadal najlepiej ze wszystkich w Polsce nadaje się do mieszkania.

Umiem znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego moi rówieśnicy wieją stąd, gdzie pieprz rośnie. Zazwyczaj kierują się racjonalnym rachunkiem zysków i strat. Nie umiem odpowiedzieć na pytanie, dlaczego panowie (też pytanie, dlaczego sami panowie?) rządzący miastem, trwonią dorobek wielu pokoleń swoich przodków. Dlaczego rozmieniają na drobne potencjał miasta? Dlaczego budują wiadukty donikąd i stadiony, na których nie rośnie trawa? Dlaczego pozwalają, żeby centralne rondo spadało ludziom na głowę? Dlaczego lekką ręką wydają pieniądze na instytucje kultury, w których więcej jest sprzątaczek niż premier? Dlaczego pozwalają niszczyć zachłannym deweloperom starannie kiedyś zaplanowany układ urbanistyczny? Dlaczego wreszcie pozwalają panoszyć się w mieście faszyzującym chuliganom i pospolitym przestępcom?

Kiedy patrzę w twarze wyjeżdżających młodych ludzi, widzę rozczarowanie i nadzieję, że gdzieś indziej jednak im się uda. Gdy patrzę w twarze najbardziej wpływowych poznańskich notabli, widzę miastobójczą pustkę. Bezdenną, miastobójczą pustkę.









Marcin Muth




Komentarze (6)

Zapisz się do kanału RRS tego komentarza

Pokaż/Ukryj Komentarze
Nie tylko gadanie
Ja akurat niespecjalnie biadam nad osobistą sytuacją. Przy okazji swojego wyjazdu opisałem po prostu kilka przypadków, z którym spotkałem się przez ostatnie 1,5 roku. Smuci mnie bardziej wyjazd kreatywnych ludzi. Proszę mi wierzyć, że są branże, w których naprawdę nie ma w Poznaniu czego szukać. Jedna osoba tego nie zmieni, szczególnie jeśli mur jest bardzo twardy. Ja nikogo nie zmuszam do wyjazdu ani nie namawiam. Znam też wiele osób, które w Poznaniu czują się dobrze i robią tu ciekawe rzeczy. Sam też na brak zajęć narzekać nie mogłem, a i w kwestii reformy poznańskiej mentalności zarówno w skali mikro jak i makro wiele wysiłków podjąłem. Podobne wysiłki podejmowali i ciągle, choć z oddali, podejmują ludzie przez mnie opisani. Inna sprawa, że niemal każda z opisanych osób dobrze czuje się w nowym miejscu i nie bardzo ma po co i do czego wracać (w sensie zawodowym). Myślę, może głupio, że dla miasta zawsze jest kłopotem, gdy znikają z niego ludzie otwarci, uzdolnieni i ambitni. Być może mam mniej cierpliwości niż Pan Jan, bo obserwuję tę sytuację od dłuższego czasu niż 3 ostatnie lata. Nie odbieram też głosu inaczej myślącym, dlatego polecam wywiad z poetą Maciejem Gierszewskim: http://niedoczytania.pl/codzie...szewskim/. Widać w nim dość dobrze różnicę między nastawianiem krytycznym a dużo bardziej wyrozumiałym. I obywa się bez inwektyw:)
Autor , 14 marzec 2011
Nic tylko gadanie...
Czytając ten artykuł doszedłem do wniosku, że nie chodzi tutaj o to, że Poznań jest skamieniałością w której nie da się nic wyrzeźbić, ale raczej o to, że rzeźbiarze nie mają kompletnie pomysłu na działanie i zamiast robić swoje, działać, próbować... wolą podkulić ogon i uciekać jak płochliwe psy... Przyznam rację, że przebić się z czymkolwiek przez tępych głów urzędniczych mur jest trudno, są oni wyjątkowo zacofanymi osobami... ale żeby od razu płakać i się wynosić? Dla mnie jest to żałosne... jestem w Poznaniu 3 lata i ani przez chwilę nie pomyślałem, żeby to miasto opuścić! Tutaj jest tyle do zrobienia, takie pole do popisu dla twórców i młodych z pomysłami... trzeba umieć szukać i mieć w sobie odrobinę uporu w dążeniu do celu! Mi się małymi krokami to udaje! Tak więc głowa i ogon do góry Panie Marcinie! Niech Pan pokaże tutaj, nam, poznaniakom, całej Polsce, że warto działać! A nie płakać jak dziecko, które nie dostało cukierka, za zrobienie kupki na nocnik! ! !
Jan , 28 luty 2011
Odpowiedź malkontenta
Wiedziałem, że jak wpiszę konkretną kwotę, to zaraz się zaczną tego typu uwagi. Fakt, że akurat zapytałem osobę nie z uczelni a z akademii nauk, ale nie podejrzewam, żeby na uniwersytecie dużo większe pieniądze spadały z sufitu. Z tego co wiem, część instytutów w ogóle nie zatrudnia nowych doktorów od ładnych paru lat, bo ma zamrożone etaty zajmowane często przez pierdzieli gabinetowych bez dorobku i energii.

Co do doktorantów, to słyszałem też o przypadkach, kiedy zarabiają więcej od doktorów:), bo dostają pieniądze z grantów a tamci z budżetu jednostki. Jeszcze większy absurd, o którym słyszałem to fakt, że studenci niektórych kierunków dostają stypendia za sam fakt studiowania i to niezależnie od tego, czy studia skończą czy nie skończą:)

Opinia, że polska nauka jest niewiele warta nie jest krzywdząca. Powiedziałbym, że polska nauka to jest teatr absurdu - rozdęte struktury, nabzdyczone ega i masa złamanych karier. Choć oczywiście, jest wśród polskich ludzi nauki, wielu takich, których darzę szacunkiem i podziwiam. Krytykując instytucję, nie mieszam z błotem wszystkich, którzy ją tworzą.

Znam wielu naukowców, którzy sami mają niskie mniemanie o bajzlu, w którym przyszło im pracować.

Nazwanie malkontentem kogoś, kto krytykuje źle zarządzaną i zepsutą instytucję, to jest ucieczka od tematu. Czy jeśli nazwę skandalem sytuację na PKP, to ktoś powie, że jestem malkontentem czy, że dostrzegam realny problem. Polska nauka niczym się nie różni od Polskich Kolei Państwowych. Jest takim samym skansenem i nawet jej wierny funkcjonariusz ostatnio porównał ją do średniowiecza (http://www.uni.wroc.pl/node/1892).

To jest oczywiście poboczny wątek dyskusji o mieście, bo krytykowane przeze mnie przede wszystkim władze miasta mają na uczelnie stosunkowo niewielki wpływ. Nie mogę się jednak zgodzić na nazywanie uzasadnionej krytyki malkontenctwem. Jeśli pociąg jest przepełniony, zimny i obsrany, to zawsze napiszę, że jest przepełniony, zimny i obsrany. Jeżeli polska nauka nie potrafi sprostać wymogom czasu, to napiszę że nie potrafi. Jeżeli w końcu miasto stacza się po równi pochyłej, to też napiszę, że się stacza. Choćby orkiestra grała, a rektor z prezydentem sikali z dumy!
Autor , 26 luty 2011
Mam spore pojęcie, Panie kristoff
Pojęcie o polskiej, poznańskiej nauce mam - bezpośrednio z pola walki, tak bym to ujął. Stypendium doktoranckie na największej technicznej uczelni poznańskiej (PP) wynosi własnie tyle ile podałem. Studenci Politechniki, przynajmniej w mojej branży, nie mają problemów z pracą czy też z dodatkową pracą. I szczerze mówiąc, wierzę, że w tak trudnej dziedzinie jak Pana, może nie być miejsc pracy w 100% dokładnie zgodnie z zawodem, ale trzeba próbować. Może trzeba swoją firmę założyć? Chcieć, to móc!

Nie mam zamiaru wdawać się w dyskusję nt. potrzeb wszystkich mieszkańców, potrzeb kibiców, itd., bo oczywiście trzeba dążyć do rozwoju miasta i równać się do najlepszych, tu się zgadzam. Jasne, że jest wiele do poprawy, pewnie na każdą literę alfabetu by się coś znalazło. I nie, nie jestem zwolennikiem R.G., nie będę pisał jaki to fajny mamy stadion, a jak to Ci źli ludzie brzydko o nim mówią.

Odbiegłem od tematu, bo nie tego przecież dotyczył mój komentarz. Po prostu to stwierdzenie, które zacytowałem, jest nader krzywdzące i nieprawdziwe. Na koniec dodam jednak, że w ogólności Pan Marcin może i ma rację. Jego artykuł jest w zasadzie ciekawy i porusza ważne kwestie (oprócz krzywdzącego w moim odczuciu stwierdzenia), ale przedstawia punkt widzenia, który jest dołujący i, jak to już wcześniej napisałem, pokazuje podejście Pana Marcina do życia - "Szklanka jest w połowie pusta... :-(". Wymieniać bolączki miasta potrafi każdy, natomiast wymyślić, przedstawić i wprowadzić w życie kroki, które mają im zapobiec - już nie. Szkoda.
Eugeniusz , 26 luty 2011
A Pan jakie ma pojęcie o polskiej nauce?
Stypendium doktoranckie na największej poznańskiej uczelni (UAM) wynosi nie 1200-1400 zł, tylko dokładnie 1044 zł w ciągu pierwszych dwóch lat oraz 1174 zł na trzecim i czwartym roku.
A jeśli chodzi o możliwości dodatkowego zarobku (w zawodzie, zajmuję się biologią molekularną/biotechnologią) to są żadne. Tak jak Pan Marcin napisał, szumnie odtrąbiane sukcesy naszych władz w ściąganiu biznesu (nie wiadomo dlaczego, często nawet pada słowo "innowacyjny") sprowadza się do otwierania kolejnych centrów obsługi telefonicznej lub księgowej. Oczywiście one też są potrzebne, jednak jak to się ma do tworzenia miejsc pracy dla wysoko wykwalifikowanych specjalistów?
Nie wspominając już o podejściu do potrzeb wszystkich mieszkańców, a nie tylko kilku procent uwielbiających oblewać się piwem i wydzierających na meczach piłki nożnej.
Gdzie przyjazna komunikacja miejska? Gdzie ścieżki rowerowe? Gdzie wreszcie zakładanie nowych parków, tworzenie infrastruktury (szkoły, przedszkola, nowe drogi, chodniki, oświetlenie uliczne)?
Czy ktoś z rządzących widział miasta w zachodniej części Europy? Oczywiście, Poznań na tle polskich miast rysuje się nieźle. Ale czy raczej nie powinniśmy chcieć równać do najlepszych, a nie do najgorszych?
kristoff , 26 luty 2011
A Pan dlaczego wyjeżdża, Panie malkontencie... yyy.. Marcinie?
"Ośrodek akademicki jest w sumie tyle wart, co cała stetryczała polska nauka, czyli nie więcej niż funta kłaków." - to krzywdząca i nieprawdziwa opinia malkontenta, Panie Marcinie. Słabych Pan ma kolegów doktorów, Panie Marcinie, którzy w Poznaniu mogą zarabiać 1800 netto. Już zarobki na samych uczelniach są wyższe, nie wspominając, że samo stypendium doktoranckie wynosi 1200-1400zł.

Proszę powiedzieć, dlaczego dla Pana szklanka jest w połowie pusta? Z wielkim smutkiem odebrałem ten artykuł, wynika z niego Pana wielki ból przed opuszczeniem Poznania. Proszę tego nie robić, bo na emigracji może się okazać, że uroni Pan nie tylko łzy.
Eugeniusz , 26 luty 2011

Napisz komentarz

pomniejsz | powiększ obszar

Poprawiony: sobota, 26 lutego 2011 15:03