Oranje |
Marcin Muth |
wtorek, 10 maja 2011 |
Może to się komuś wydać dziwne, powiadam Wam jednak stanowczo, że są dziwniejsze kraje od naszego. Choć dziwoląg nasz jest pierwszorzędny – poszyty, poryty i porąbany jak mało co, to jednak taka na ten przykład Holandia okazuje się być pacjentem dużo ciekawszym i zasadniczo kopniętym zdecydowanie mocniej. Wylądowałem na tej pradolinie 30 kwietnia. Dokładnie w Eindhoven, mieście podobnym do Poznania. Z dobrą politechniką, dobrą akademią designu i schludną zabudową biurową. Podobnym, ale nie takim znowu samym. Różnicę robi jeden mały koncernik międzynarodowy. Nazywa się Philips. Się tam mieści. Powstał później niż Cegielski, ale za to lepiej przędzie. Zostawmy. Z Eindhoven na szczęście natychmiast wyjechałem do Amsterdamu, czyli miasta podobnego dość do Gdańska, ale bliżej oceanu. Na szczęście pojechałem, bo się okazało, że Eindhoven akurat miało się stać tego dnia epicentrum Sodomy i Gomory organizowanej co roku z okazji urodzin królowej. I tu właśnie dochodzimy do tego, dlaczego Holandia jest dziwna. Ano, świętują oni Dzień Królowej, który kiedyś tradycyjnie obchodził się w urodziny monarchini. Pani Beatrycze sprawująca to boskie posłannictwo dzisiaj, postanowiła jednak nie katować poddanych, gdyż urodziny ma zimą. Zostawiła zatem dzień po poprzedniczce. Czyli dzień jest obchodzony trochę bez sensu, ale za to tradycyjnie. Ale to jest małe zdziwienie, bo przecież w sumie sensownie ta królowa postąpiła. Kto by się bowiem świętował ją zimą? Królowa holenderska musi jednak mieć sporo zdrowego rozsądku, bo rządzi krajem, który jest trudny do ogarnięcia. Zacznijmy od tego, że królowa holenderska wcale nie rządzi Holandią. Nie rządzi z jednej strony dlatego, że nie ma nic do gadania. To znaczy powiedzieć sobie może orędzie co roku, ale słowo w słowo jej to premier pisze. Nic nie może dodać od siebie. Z drugiej strony nie rządzi Holandią, bo wcale nie ma takiego kraju jak Holandia. Kraj nad Morzem Północnym nazywa się bowiem Niderlandy. Niby nic, a jednak konfuzja, bo okazuje się że Holandia jest raptem nazwą jedynie dwóch prowincji z dwunastu. Czyli nazwać Holendrów Holendrami to mniej więcej tak, jak nazwać Polaków – Ślązakami. Dziwne? To jeszcze nie jest takie dziwne. Przecież o mieszkańcach USA mówimy Amerykanie, a nie Stanozjednoczończycy. Dużo dziwniejsze to, że jakeśmy się po tym Amsterdamie rozeszli, to się okazało, że jest pomarańczowo czyli oranje. Mówię zatem do tego pierwszego Niderlandczyka co się nawinął, dlaczego jest pomarańczowy, skoro flaga ich Królestwa Niderelandów jest czerwono-biało-niebieska? On taki bardziej był from Surinam, ale ochoczo odparł, że Oranje bo Wilhelm był Oranje. I tu dopiero zdziwienie. Bo ten cały Oranje to nie dość, że poza nazwą niewiele miał z pomarańczami wspólnego, to jeszcze nie był królem. Był właściwie anty-królem. Rebeliantem. Był Lechem Merglerem Niderlandów. On się zbuntował przeciw królowi hiszpańskiemu i zjednoczył prowincje kalwińskie w demokracji liberalno-kapitalistycznej. Czyli święto królowej w dzień, w który się urodziła poprzednia królowa, bo cieplej. Wszędzie króluje kolor pomarańczowy, bo książę był Oranje, choć nie był nigdy królem i zbudował republikę. Leciałem do Holandii, wylądowałem w Niderlandach. Poza tym, wszyscy czują się świetnie, bo piwo leje się strumieniami, haszysz pali w ogniskach, a cycki wszystkich ras wystają z witryn. Nie ma w Niderlandach nic normalnego. Nic. Stolica jest w jednym mieście, ale rząd urzęduje w drugim. Notabene w mieście Haga, które tu nazywają Den Haag lub co gorsza 's-Gravenhage. A, bo język holenderski to jest też coś jak gwara śląska lub kaszubska naleciałość. Niemiecki zniekształcony do tego stopnia, że rodzona Walkiria by go nie poznała. Paradoksy piętrzyły się przez cały mój pobyt. Jak już się przyzwyczaiłem, że najbardziej postępowy kraj może mieć najbardziej konserwatywny ustrój. Oraz oswoiłem się z językiem holenderskim, bowiem dookoła i tak więcej słyszałem polskiego. To wtedy się dodatkowo okazało, że najpopularniejszym kościołem wcale nie jest protestancki. Jak szacują bowiem, ponad 30% to tam katolicy. I nikomu to nie przeszkadza. Kraj jest otwarty, choć ludzie zamknięci. Powstał jako protestancki, ale najliczniejszy związek wyznaniowy jest katolicki. Królowa jest im tylko po to, żeby się raz w roku solidnie za nią nastukać. Najprzyjemniejszym paradoksem jest niderlandzkie prawo o narkotykach miękkich. Nie można ich sprzedawać ani kupować. Absolutnie pod srogimi karami. Chyba że 5 gramów w coffeshopie. Po trzech dniach byłem tak wymęczony tą szaloną dialektyką, że z radością wróciłem do kraju dziadów. Już z samolotu widziałem swojskie zapasy gangów z Warszawy i Poznania. Jednych w swoich barwach, drugich w swoich. Potem z radością przywitałem wiadomość, że owszem burdy były, ale nikogo nie zatrzymano, żeby nie prowokować eskalacji. Potem z jeszcze większą satysfakcją przyjąłem stanowczą postawę premiera, który ukarał stadiony w Poznaniu i Warszawie za zdemolowanie stadionu w Bydgoszczy. Następnie, jakby na deser, przeczytałem sobie bloga prezydenta Ryszarda Groteskowego, który oskarżył służby porządkowe o prowokowanie zdezorientowanych sympatyków piłki nożnej. Żeby już bezpowrotnie wrócić do rzeczywistości, przeczytałem wiadomość o tym, że samoloty F-16 nie będą przeszkadzać w zdawaniu matury. I jeszcze, że Instytut Sobieskiego będzie działał, żeby nie zlikwidowano Polski. I jeszcze jeden z jego ekspertów powiedział coś jakby, że konserwatyści to patrioci, a liberałowie to nie-patrioci. A Gazeta Polska napisała, że kibole to jest kwiat polskiej młodzieży patriotycznej. No, nareszcie normalny kraj, pomyślałem, jedno tylko mnie niepokoi. Czy oni wszyscy nie wiedzą, że zażywanie narkotyków jest w Polsce surowo zabronione? Marcin Muth
Dodaj do...
Poleć znajomemu
Komentarze (2)Zapisz się do kanału RRS tego komentarzaPokaż/Ukryj Komentarze Karty holenderskie są straszne
Tak, ludzie tam okropnie weseli, a biletu na kolej też nie kupisz, jeśli nie masz specjalnej karty (żadne tam mastercardy albo visy nie działają) lub bilonu. Wesoły to kraj i zaprawdę dziwny.
Ciekawy artykuł.
Artykuł ciekawy, naprawdę. Muszę jednak powiedzieć, że mi się podobało w Holandii, a spędziłem tam ponad miesiąc mojego życia. Bardzo polubiłem ich język i osłuchałem się z nim. I przyzwyczaiłem do miast 's- i tej mega wymowy ;-) I tam sami przyjaźni ludzie mieszkają i nikt się na Ciebie dziwnie nie patrzy jak jedziesz na rondzie dookoła ścieżką rowerową, i nie musisz się martwić z której strony zaraz zabije Cię auto jak jedziesz na rowerze, bo oni wolą mieć karambol niż wymusić pierwszeństwo na rowerzyście. I są jacyś tacy wszyscy weselsi, przynajmniej od Niemców i pracuje się tam spoko. Ja mieszkałem w Amersfoort i to co mnie najbardziej irytowało to to, że nie mogłem paliwa kupić w niedzielę... >< Tzn mogłem, na automatycznej stacji... do której trzeba było mieć specjalną kartę, której nie miałem. No i jeszcze rozbiła mnie najbardziej prostota załatwienia numeru Sofi czy jak to sie zwało, taki NIP nasz i PESEL w jednym... Nie wiem czy u nas jest bardziej normalnie ;)
Napisz komentarz |
Poprawiony: wtorek, 10 maja 2011 01:00 |