Półwiejska Vlora
Marcin Muth   
środa, 23 marca 2011


Za górami, za lasami, hen na skraju świata leży pięknie położone miasto. Jest ono takie dosłownie jak z bajki. Rozłożyło się bowiem w malowniczej zatoce na styku mórz Adriatyckiego i Jońskiego jak piękna dziewczyna na słonecznej plaży. Nazwę też ma jak dziewczyna, bo na imię jej Vlora, a historycznie to ona nawet matką jest. Matką Albanii.




Dziwne to miejsce, w którym poczułem się, jakbym jakimś cudem cofnął się w czasie o kilkanaście lat do Poznania lat ‘90. Cała Albania przypomina Polskę z czasu przełomu. Ludzie nagle odkrywają, że mogą coś posiadać i z tej radości chcą posiadać wszystko. Wszystko, co tylko mogą sobie wyobrazić. Domy, samochody, hotele, plaże, bary, restauracje, biżuterię, narkotyki, alkohol. A wszystko takie bardziej kolorowe z dominacją krwistej czerwieni i smolistej czerni flagi albańskiej.

Flaga narodowa wisi na każdym niemal budynku. Szczególnie na nowo budowanym. A prawie wszystkie są nowo budowane. Flaga wygląda tak, że jest czerwona jak się tylko da, a na niej czarny jak smoła orzeł patrzy złowrogo dwoma głowami. Flaga ta pochodzi właśnie z Vlory, w której 28 listopada 1912 proklamowano niepodległość od Imperium Ottomańskiego.

Paradoksalnie, budynek, na którym po raz pierwszy zawisła flaga, już nie stoi. Zniszczyły go wojska greckie, które chciały, żeby nie było Albanii. Na miejscu budynku stoi cokołek, na którym powiewa sztandarek jak trzeba. Grekom się nie udało, Albania rośnie w silę, a ludzie żyją coraz dostatniej. Obok cokołka socrealistyczny w formie, narodowy w treści monument niepodległości z chorążym w roli głównej.

To wszystko w pięknych okolicznościach zielonego skweru zaraz przy placu, jakżeby inaczej, Flagi. Leży tu także ojciec niepodległości tutejszej Isamil Qemali. Leży u stóp wzgórza, na którym spoczywają partyzanci z zupełnie innej wojny o zupełnie inną niepodległość. Leży niemal u wylotu palmowego bulwaru, którym można dojść prawie nad samo morze. Prawie, bo bulwar dochodzi do płotu, za którym jest port, z którego promy do Brindisi.

Z tegoż portu w 1991 roku 20 tysięcy Albańczyków wyruszyło po lepszą przyszłość do Włoch. Na czym się dało, więc nie wszystkim się udało. Może dlatego teraz tak dobrze opłotowany ten port. Statków niewiele widać, ale za to malowniczo wyglądają. Zaraz obok zaczyna się plaża, wzdłuż której wije się droga na południe w kierunku roznegliżowanej i bezwstydnie pięknej albańskiej riwiery.

Przy bulwarze kolejne ślady flagi. Przede wszystkim pomnik Marigo Posio. Kobiety. To istotne, bo w Albanii póki co jednak mężczyźni najważniejsi. Mocno trzymają w garści swoje pindole i zwartym szeregiem bronią seksistowskich zdobyczy. Siedzą w barach wzdłuż bulwaru, piją kawę, rakiję i obstawiają włoską ligę. A dziewczyna o wdzięcznym imieniu Marigo patrzy na nich z niepodległościowym wyrzutem.

To ona bowiem wyszyła pierwszą flagę. Ona haftem swoim oddała stary herb średniowiecznego rycerza Skanderbega, który w XV wieku postawił się całemu Imperium Osmańskiemu i przez kilkadziesiąt lat utrzymywał niepodległość albańską. Ona to tego orła wymalowała na fladze, którą potem dzielny anonimowy chorąży chwycił i zatknął na budynku, co go Grecy zniszczyli, a potem cokołek zastąpił.

Chorąży to po albańsku znaczy Flammutari. Tak się nazywa klub piłkarski z Vlory. Usłyszałem o nim pierwszy raz jesienią 1988 roku, gdy zmierzył się  z Lechem Poznań w pierwszej rundzie Pucharu Zdobywców Pucharów. Przegrał dwa razy. U siebie 2:3, w Poznaniu 0:1. Wszystkie bramki dla Albańczyków strzelił Vasil Ruci. Legenda tamtejszej piłki, taki Okoński Adriatyku.

Klubowy autokar widziałem już po drodze do Vlory. Jechaliśmy z północy, a on na północ. Na mecz pewnie, bo weekend był. Wzruszył mnie jego widok na drodze wśród stalinowskich eukaliptusów, co je wujek Joe podarował Enverowi Hodży jako dar przyjaźni, którą to przyjaźń niewdzięczny Albańczyk szybko zerwał, a dla obrony przed dawnymi przyjaciółmi nabudował setki tysięcy bunkrów, co się teraz z plażami i eukaliptusami gryzą.

Skąd wzruszenie moje na pięknej albańskiej ziemi? Ano ten klubowy autokar jakoś zasymbolizował podróż w czasie, którą odbywa każdy Polak jadąc do Albanii. Bo tam jest naprawdę jak u nas tylko bardziej. Żywioł kapitalistyczny w komunistycznym skansenie. Ludzie spragnieni luksusu i potęgi jak kania dżdżu. Autokar wjechał w moje wspomnienia, przypominając o tych potyczkach Lecha z Flammutari i przywołał obrazy z przełomu lat 80. i 90.

Vlora rozrasta się szybko i kompletnie bez sensu. Piękny bulwar wiodący nad morze upstrzony jest coraz to bardziej dziwacznymi bryłami hoteli, centrów handlowych, klubów rozrywkowych i stacji benzynowych. Tak, stacje benzynowe najlepiej świadczą o rozwoju tego biednego państwa. Są na każdym kroku. Być może na głowę mieszkańca przypada ich więcej niż w całej Europie. Podobno dlatego, że łatwo przy ich pomocy prać pieniądze z przemytu, handlu narkotykami i ludźmi.

Vlora to bowiem albańskie okno na świat. Pod tym względem przypomina trochę targowy Poznań. Do Włoch jest stamtąd 75 km, połowę tego, co od nas do Niemiec, ale za to po wodzie. Tak czy owak bardzo to jednak ułatwia szmugiel wszystkiego co się rusza i co się nie rusza. Do 2002 roku miasto było nieformalną stolicą południowoeuropejskich gangsterów.

W umocnieniu ich pozycji pomógł piramidalny kryzys finansowy z 1997 roku, kiedy do Albańczycy się zorientowali, że nie istnieje coś takiego jak zysk 500% i pogonili za karę wszystkie możliwe władze oraz biznesmenów. Aparat administracyjny i polityczny zaczął się odbudowywać dopiero w nowym tysiącleciu. Pozabierał ludziom karabiny i wziął kredyt z Banku Światowego. Dziś Vlora stawia na turystykę i koleguje się z Hollywood.

Vlora ma plażę w samym centrum. Zaraz przy plaży jest Muzeum Niepodległości, a zaraz za nim rozrastają się jak głupie hotele dla turystów z Kosowa, Macedonii oraz innych niezbyt licznych państw, które akurat nie mają z Albanią na pieńku. Mój hotel akurat był bardzo elegancki z widokiem na port i zatokę oraz owocami morza na kolację. W telewizorze były nawet płatne kanały z włoską ligą, a w barku zimne piwo.

Szczęśliwy jednak ten, kto w hotelu miał pokój z oknami na morze. Pozostałe okna wychodziły bowiem na plac budowy albo na gotowe już fantazyjne bloki. Nikt tak nie zagęszcza budowy jak Albańczycy. Poznańscy deweloperzy, Wechta i Pyżalski, mogliby się od nich wiele nauczyć. We Vlorze balkony domów niemal stykają się ze sobą tak, że sąsiedzi mogą się składać na jeden telewizor i wspólnie oglądać.

Tak jak Poznań ma swoją wspaniałą bazę F-16, tak Vlora dysponuje bazą okrętów podwodnych w nieodległym Orikum. Zbudowali ją Ludzie Radzieccy, żeby kontrolować wejście na Adriatyk. Akurat tutaj morze jest wąskie, a do tego jeszcze wyrasta z niego pryszcz w postaci wyspy. Z tego pryszcza można wszystko ładnie skontrolować i ostrzelać. Póki co jednak nie powstaje tu baza NATO, ale może kiedyś Albańczycy skorzystają z naszych doświadczeń i zafundują sobie uzbrojony rygiel cywilizacyjny.

Czy to przez dawne mecze Lecha, czy też przez podobny przygraniczny powiew z zachodu na wschód, czy też może dzięki podobnej aurze spontanicznego kapitalizmu, czułem się we Vlorze jak w domu. Powietrze smakowało tak samo, nastrój niemal już zapomniany wypełniał zmysły, a duch miejsca nie pozwalał oderwać wzroku od pięknej panoramy miasta rozciągającej się ze stromej serpentyny biegnącej ku Sarandzie.

Chodząc po dziurawych chodnikach wzdłuż pięknego palmowego bulwaru, próbując przeskoczyć ogromne kałuże na rozrytym przez ciężki sprzęt budowlany placu przed hotelem, spoglądając z feministycznym rozczarowaniem na bary wypełnione testosteronem, zerkając na betonowy stadion w kolorze chyba magenty, który lada chwila ma zostać zastąpiony nowym i lepszym, wsłuchując się w łopot albańskich flag powiewających gęsto, czy robiąc zakupy w nowoczesnym centrum handlowym, nie mogłem z głowy wyrzucić obrazu ulicy Półwiejskiej sprzed dwudziestu lat. Bez Browaru, bez Kupca, ale za to ze szczękami, budami i milionem sklepików. Ze zniszczoną nawierzchnią, szarymi kamienicami i nadzieją, że kiedyś tutaj „jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie”.










Marcin Muth


Komentarze (0)

Zapisz się do kanału RRS tego komentarza

Pokaż/Ukryj Komentarze

Napisz komentarz

pomniejsz | powiększ obszar

Poprawiony: czwartek, 24 marca 2011 00:13