Podejrzliwie wobec "Epifanii..."
Przemysław Pluciński   
poniedziałek, 24 stycznia 2011
Lubię sieciowe objawienia Krzysztofa Nawratka. Zaintrygowała mnie ostatnio fraza z „Epifanii w Starbucksie”, gdzie Autor pisze: „Współczesna debata o miejskich przestrzeniach publicznych skażona jest habermasowską ideą sfery publicznej oraz zwrotem językowym we współczesnej filozofii”. Pewnie się droczy. Jednak nawet jeśli lekko puszcza oko, nie warto wobec tego mrugnięcia przejść obojętnie. W odczarowanym świecie trzeba być wobec wszelakich epifanii podejrzliwym.

 

 

Być może najprostszym kluczem do umiejętnego odczytania (oddalenia?) zarzutów Nawratka jest zwyczajnie hermeneutyczne czytanie Habermasa. Zbyt często bowiem interpretatorzy, zaś w szczególności krytycy Habermasa (1) stawiają znak równości pomiędzy sferą a przestrzenią publiczną (czego Nawratek akurat nie czyni) lub też (2) widzą relacje między nimi jako konieczne i nazbyt splecione.

Sfera publiczna jako „przestrzeń” dla dialogu ma charakter intersubiektywny, ergo – dokonując pewnych uproszczeń – niefizykalny. Sfera publiczna to rzeczywiście „przestrzeń” dialogu oraz – o czym się dziś najczęściej zapomina – sporu. Sfera publiczna „dzieje się” pomiędzy sami zainteresowanymi podmiotami. Permanentność „stawania się” sfery publicznej jest jej cechą konstytutywną.

Miasto i jego fizykalność stanowi z kolei „tylko” „przestrzenną ramę” w obrębie (i dzięki) której miał szansę wykształcić się określony charakter intersubiektywności wytwarzający „sferę publiczną”. Miejskie stosunki społeczne, ich gęstość, reguły interakcji oraz przestrzenność są zwyczajnym katalizatorem fenomenu sfery publicznej. Bez publicznej przestrzeni nowoczesnego miasta nie mielibyśmy prawdopodobnie do czynienia z fenomenem sfery publicznej – co jednak nie implikuje tożsamości obu zjawisk, tym bardziej zaś nie prowadzi do konieczności interakcji wszystkich ze wszystkimi w miejskiej przestrzeni.

Intersubiektywność nowoczesnych stosunków społecznych nie musi się też bezwzględnie realizować w stosunkach face-to-face, co uparcie przypisuje paradygmatowi komunikacyjnemu Nawratek, osadzając na tym przekonaniu oś swej krytyki. Komunikacja zapośredniczona jest tu nie mniej istotna. Wniosek jest trywialny: dawno już wykroczyliśmy poza wyobrażenie greckiej agory, z całym jej opartym na społecznym wykluczeniu charakterem, jako idealnej komunikacyjnej wspólnoty. Powrotu nie ma.

Istotą komunikacyjnej funkcji miejskiej przestrzeni nie jest konieczność komunikacji, jest nią zaś potencjalny charakter takiej interakcji. To prawda – nigdy nie poznamy, może nawet nie spotkamy wszystkich naszych miejskich współplemieńców. Dzięki zagęszczonym kontaktom w przestrzeniach nowoczesnego miasta mamy jednak możliwość spotkania. Również (a może przede wszystkim?) naszych oponentów lub też tych, którzy konstytuują „milczącą większość”. Z punktu widzenia skutecznego działania politycznego – co pokazują doświadczenia współczesnych niedoborów demokracji w demokracji – to właśnie owa „milcząca większość” wycofanych z partycypacji jest w tej stawce kluczowa. Dotrzeć można do niej chyba tylko pokładając wiarę w komunikacyjną etykę. W rozwiązania monologowe „ci, którzy nie chcą rozmawiać” powątpiewają już dawno.

Powyższa optyka ma konsekwencje: komunikacyjnie pomyślana sfera publiczna ma charakter stricte niekorporalny. Jest więc na pewno instytucją społeczną, nie jest zaś w żadnej mierze organizacją. Instytucje społeczne to bowiem w sensie socjologicznym raczej zbiory norm, urządzenia regulatywne, niźli w prostym tego słowa znaczeniu organizacje (choćby te mające na celu sprzedaż kawy i mufinek). Utożsamianie poziomu społecznych instytucji i poziomu organizacji (mimo że społeczne instytucje mogą i przyjmują formy zorganizowane), prowadzić nas może na manowce – sankcjonuje utowarowioną i zbiurokratyzowaną rzeczywistość, odmawiając przy tym realnym podmiotom prawa do konstrukcji społecznego świata. Oczywiście – konkretność Starbucksa jest łatwiejsza w myśleniu niż dialogowe ambiwalencje współczesnego miasta. Organizacje formalne a’la Starbucks, nie mogą być jednak w żaden sposób przestrzenią dla obywatelskiego działania. Wykracza to w sposób oczywisty poza ich logikę utowarowienia.

Konkludując: przekonanie o „sprawczości struktur” w realiach „organizacyjnej hipertrofii” nowoczesnego świata jest w istocie kryptokonserwatywne. Dobrze wiedzą o tym ci socjologowie, dziś już chyba w większości, którzy dawno już porzucili wiarę w wyjaśnienia hiperstrukturalne. Dbałość o komunikacyjną sferę publiczną, również miejską sferę publiczną, jest więc jednocześnie troską o „radę nadzorczą” demokracji.

 

Przemysław Pluciński

 

Autor jest socjologiem, wykładowcą na UAM w Poznaniu, współredaktorem (wraz z Markiem Nowakiem) książki, "O miejskiej sferze publicznej. Podmiotowość i konflikty o przestrzeń", która ukaże się niebawem nakładem wydawnictwa  Ha!Art (Kraków).


Komentarze (1)

Zapisz się do kanału RRS tego komentarza

Pokaż/Ukryj Komentarze
riposta Nawratka
dostepna jest tutaj:

http://krzysztofnawratek.blox.pl/2011/01/464-akademisko.html
Redakcja , 25 styczeń 2011

Napisz komentarz

pomniejsz | powiększ obszar

Poprawiony: poniedziałek, 24 stycznia 2011 20:47