Zatrzymać Rewolucję!!! (I niech tu z nami zostanie) |
Krzysztof Nawratek |
piątek, 28 stycznia 2011 |
Mimo tego, że umieściłem się (albo zostałem umieszczony) w pudełku z napisem ‘urban studies’, większość mojej obecnej zawodowej aktywności to uczenie studentów projektowania fragmentów miast oraz budynków. Z budynkami jest w miarę łatwo – wiadomo z grubsza, że gdzieś się wchodzi, gdzieś to ma okna, ktoś (znaczy konstruktor) musi policzyć by się nie zawaliło. Z urbanistyką jest znacznie trudniej – miast się przecież nie projektuje, a nawet słowo ‘plan’ jakoś tak się niedobrze kojarzy.
Ta niechęć do planowania, połączona z kwestionowaniem ekonomiczno-politycznych dogmatów późnego kapitalizmu (za to zdecydowanie można winić mój zgubny wpływ), niechęć do wszystkiego co stałe, prowadzi moich studentów (architektury) do niemal antyarchitektonicznej rebelii. Wszystko, co istnieje jest – w ich przekonaniu – konserwatywne i opresyjne. Jedynie ciągła zmiana jest gwarancją wolności. Na poziomie architektonicznym, prowadzi ich to w kierunku utopijnej architektury lat 60tych i początku 70tych, do Archigramu, Cedrika Price’a, Luciena Krolla czy w końcu do japońskich metabolistów. Architektury, kóra jest utopijna przede wszystkim dlatego, że jest niezwykle kosztowna – każda zmiana wymaga czasu, energii, materiałów, pieniędzy. Na poziomie teoretycznym natomiast, lokuje ich gdzieś pomiędzy rosyjskimi anarchistami (wielka fascynacja Kropotkinem), francuskimi sytuacjonistami czy bardziej współcześnie – w okolicach DeLandy i ‘emergencji’. Ta ostatnia zdobywa powoli (moim zdaniem – niestety) uznanie również w Polsce. Problem w tym, że idąc tą ścieżką, lądują dokładnie tam, gdzie buntownicy maja 68 – w hierarchicznej strukturze globalnych korporacji. To współczesny kapitalizm bowiem, realizuje wszystkie ich postulaty – jest (pozorną) orgią wolności, ciągłą zmianą, wymianą zużytych lub nie dość efektywnych elementów (budynków czy ludzi), na nowe. Jeśli więc ciągła zmienność, elastyczność i płynność zamiast rewolucyjnego, zdają się mieć raczej konserwujący potencjał (konserwujący zastany układ stosunków społecznych, w których biedni biednieją, a bogaci stają się jeszcze bogatsi), czy nie należałoby rozważyć zwrócenia się w inną stronę i zadania pytania o emancypacyjny potencjał stabilności? Czy zamiast ciągłych aktualizacji konserwatywnych struktur społecznych we wciąż nowych budynkach, drogach i mostach, nie należałoby rozważyć stabilnej struktury przestrzennej jako punktu odbicia dla rzeczywistej społecznej zmiany? Może warto zadać pytanię, czy istnieje rewolucyjny potencjał tego co zastane? Być może, prawdziwa rewolucja wymaga przestawienia kilku krzeseł, zamiast burzenia całego domu? Żeby pomyśleć taką zmianę, przede wszystkim należy wyzwolić się z totalistycznej obsesji interpretowania każdego aspektu rzeczywistości w ten sam sposób. To nie płaska ontologia DeLandy, widząca świat jako zbiór jednostkowych bytów (tak, zwolennicy emergencji i Leszka Balcerowicza w jednym stoją domu), ani nawet relacyjne, wypełniające wszelkie szczeliny bytu myślenie Bruno Latoura, lecz raczej napięcie pomiędzy Wydarzeniem a Pustką wydaje się obiecującym tropem. Pustka daje chwilę oddechu, przerwę pozwalającą przejść od jednego porządku do innego. Dywersyfikacja porządków jest kluczem do pomyślenia zmiany. Zamiast wiązać wszystko ze wszystkim, być może lepiej uświadomić sobie, że istnieje inna logika, według której funkcjonują w mieście budynki, inna dla układów przestrzennych, a jeszcze inna dla struktur społecznych. W takim świecie to, co stabilne wspomaga to, co zmienne. To, co konserwatywne pozwala zaistnieć temu, co rewolucyjne. Być może, rewolucja ma sens tylko wtedy, gdy zmienia coś na lepsze i na zawsze. Krzysztof Nawratek
Dodaj do...
Poleć znajomemu
Komentarze (0)Zapisz się do kanału RRS tego komentarzaPokaż/Ukryj Komentarze Napisz komentarz |
Poprawiony: piątek, 28 stycznia 2011 23:26 |