Lud jako źródło wiedzy czy władzy?
Krzysztof Nawratek   
niedziela, 01 maja 2011


Poznańska miejska władza zapowiedziała wprowadzenie elementów budżetu partycypacyjnego w przyszłym roku. Nie tylko ja o tego typu rozwiązaniu mówiłem od dawna. Wypadałoby więc się cieszyć.

Nie tak szybko...



Jakiś czas temu jedna z poznańskich osób publicznych (określmy ją tak) zaproponowała mi współpracę przy opracowywaniu strategii rewitalizacji centrum Poznania. Argumentacja była taka – "wiem, że się z polityką prezydenta nie zgadzasz, ja też w zasadzie nie, ale to on ma władzę, ma możliwość działania, a opozycja nie. Nie uda się oczywiście zmienić dużo, ale może uda się trochę? I to trochę to lepiej niż nic"

To nie jest argumentacja całkowicie i już na pierwszy rzut oka absurdalna, a moja niechęć brała się raczej ze strachu przed tym by się nie dać „sprzedać” niż z odrzucenia tej strategii jako takiej.
Błąd.
Choć zabrzmi to radykalnie (a ja wbrew pozorom nie jestem aż takim radykałem, jak mnie malują, naprawdę rozumiem niezbędność kompromisu) czasem lepiej nie zmienić nic, niż zmienić trochę.

Propozycja wprowadzenia elementów budżetu partycypacyjnego stawia nas przed fundamentalnym pytaniem – jaka jest rola ludu/społeczeństwa w zarządzaniu miastem?
Demokracja przedstawicielska zakłada, że lud poprzez głosowanie uprawomocnia władzę. Ale to wybrańcy ową władzę sprawują. Uzasadnieniem jest skomplikowanie materii – władza skupiona w instytucjach i urzędach jest w stanie akumulować wiedzę i umiejętności, czego pojedynczy obywatele nie potrafią. Mechanizm akumulacji wiedzy stawia również władzę poza egoistycznymi interesami lokalnych grup, jako jedynego obrońcę „dobra wspólnego”.
Alternatywą jest demokracja radykalna czy bezpośrednia – lud decyduje o każdej istotnej sprawie, sprawując władzę bezpośrednio. Idea budżetu partycypacyjnego jest pokrewna demokracji bezpośredniej – jej uzasadnienie opiera się na bardziej szczegółowej wiedzy w jakiej posiadanie wchodzą poszczególni mieszkańcy czy grupy mieszkańców, mówiąc wprost – każdy z nas lepiej zna problem swojej ulicy niż urzędnicy.
Demokracja bezpośrednia wierzy więc w akumulację wiedzy w konkretnym działaniu, w konkretnej decyzji, a nie w instytucji.

Przyznam szczerze, że mimo tego, iż jestem zwolennikiem budżetu partycypacyjnego, nie odrzucam instytucji – uważam, że akumulacja wiedzy w działaniu jest zbyt krucha, by opierać jedynie na niej zarządzanie miastem.

W obu przypadkach mamy do czynienia z ludem, który sprawuje władzę – albo pośrednio, przez swoich przedstawicieli, albo bezpośrednio. Propozycja przedstawiona przez władze Poznania (jeśli wierzyć doniesieniom prasowym) ma jednak zupełnie inny charakter. Tu o żadnym sprawowaniu władzy przez lud/społeczeństwo nie ma mowy. Lud już wybrał – i wystarczy (fakt, że przy mizernej frekwencji nie ma znaczenia – nieobecni nie mają racji). Więc teraz ludzie/mieszkańcy miasta zostają zredukowani do „zasobu”, który dostarcza władzy informacji o swoich preferencjach, ale to władza decyduj, które z nich i w jaki sposób będą mogły być zrealizowane.
To trochę jak w Facebook'u – bawiąc się w internecie dostarczamy o sobie wiedzy, której wartość idzie w miliony dolarów. My się bawimy – właściciele zarabiają.
Tę samą zasadę proponują władze Poznania – mieszkańcy się pobawią (organizację zabawy zapewnia za grube pieniądze wynajęta firma), ale decyzje o pieniądzach podejmą ci co zawsze.

Różnica polega jednak na tym, że miasto Poznań to nie jest prywatna własność kilku pań i panów.
Tak mi się przynajmniej zawsze wydawało...









Krzysztof Nawratek


Komentarze (1)

Zapisz się do kanału RRS tego komentarza

Pokaż/Ukryj Komentarze
...
bardzo mi się nie podoba że artykuł jest zilustrowany dziełem Makowskiego!
My poznaniacy powinni mieć więcej ....pokory!!!
asd , 07 wrzesień 2011

Napisz komentarz

pomniejsz | powiększ obszar

Poprawiony: niedziela, 01 maja 2011 19:56