Przede wszystkim grzeczność |
Krzysztof Nawratek |
wtorek, 17 maja 2011 |
Wydana kilka tygodni temu książka „The Fundamentalist City” rozpoczyna się opisem piątkowego Kairu (jeszcze sprzed obalenia Hosni Mubaraka), w którym ulice i place w godzinie modlitwy pokrywają się dywanami i modlącymi się ludźmi. Miasto zamiera – dostanie się do własnego domu staje się niezwykle trudne (a czasem wręcz niemożliwe). Przestrzeń pomiędzy budynkami zostaje skolonizowana przez wiernych. Dla innych nie ma tam miejsca. Idea przestrzeni publicznej, oczywista w Europie (czy szerzej w krajach Zachodu), wydaje się tam nie istnieć. W Plymouth, mieście gdzie mieszkam, w samym centrum, naprzeciwko uniwersytetu zbudowano galerię handlową. Jej specyfika polega na tym, że zbudowano ją w taki sposób, iż przez budynek przechodzi fragment publicznego przejścia (right-of-way). Przestrzeń, która kiedyś była publiczna, dziś jest prywatna, lecz prawo użytkowania jej jako przejścia pozostało. Wieczorami, gdy galeria jest już zamknięta, ten fragment pozostaje otwarty. Siedzą tam pracownicy ochrony, lecz możliwość przejścia wciąż istnieje. Trochę inaczej wygląda jednak ta kwestia, gdy usiłujemy użytkować tę przestrzeń w trochę inny sposób – na przykład usiąść na podłodze (szczególnie gdy mamy ubraną bluzę z kapturem) czy przejechać rowerem. Tego typu zachowania spotkają się ze zdecydowaną reakcją ochrony. Czy usiłuję powiedzieć, że konsumpcyjne rozpasanie jest jak opresyjna religia? Jak pewnie niektórzy pamiętają, pięć lat temu, prezydent Poznania zakazał „Marszu Równości”, argumentując – między innymi – że poznaniacy chcą w spokoju robić zakupy. Na dobrą sprawę z tego przykładu wynikałby raczej odmienny wniosek – że każdy rodzaj aktywności grupowej, czy to jest modlitwa czy manifestacja, zakłóca „normalne” funkcjonowanie jednostek w mieście. Więc może wniosek jest taki, że miasto (władze miejskie) powinny zakazywać lub też uniemożliwiać wszelkich przejawów grupowej aktywności? Ale to godziłoby w fundamentalne wolności w jakie wierzymy, na których opiera się życie polityczne na Zachodzie – wolność zrzeszania się oraz wolność manifestowania swoich poglądów... Czyżby więc rozwiązaniem jest banalne 'prawda leży pośrodku'? Tylko do pewnego stopnia. We wspomnianej na wstępie książce, James Holston rozważa kwestie dotyczące relacji pomiędzy obywatelstwem a grzecznością (citizenship/civility) w nierównościowych społeczeństwach. Zadaje podstawowe pytanie – co pozwala istnieć państwom (a my postawmy to pytanie w kontekście miasta), w których jakaś, powiedzmy znaczna, część społeczeństwa posiada mniejsze prawa niż większość. Nie jest to pytanie wzięte znikąd – wszak pojęcie obywatelstwa jest oparte na sile wykluczania. W naszych cywilizowanych społeczeństwach Zachodu nielegalni imigranci, nie mają praw, jakie posiadają obywatele. W felietonie „Miejskie dobre wychowanie” (będącym dialogiem z moim felietonem 'Zabieraj te nogi!') Joanna Kusiak zastanawia się nad relacją pomiędzy regulacjami, prawem, społecznymi konwencjami a jednostkową wolnością, argumentując, że w mieście musimy wciąż na nowo brać odpowiedzialność za nasze decyzje, słowa i czyny; że właśnie ze względu na gęstość miejskiego środowiska, niemal wszystko, co robimy, wpływa na innych ludzi. Z tego powodu, to nie regulacje, lecz indywidualna odpowiedzialność i empatia (grzeczność) są fundamentalnym spoiwem miejskiego życia. Nie twierdzę oczywiście, że instytucje, prawo i regulaminy nie są ważne. Twierdzę, że bez „dzień dobry”, „dziękuję”, „proszę” i „przepraszam”, wypowiedzianych z przekonaniem; bez ciągłego zastanawiania się jak nasze działania i słowa wpłyną na innych, żadna społeczność nie przetrwa. Dziękuję Państwu za uwagę. Krzysztof Nawratek
Dodaj do...
Poleć znajomemu
Komentarze (0)Zapisz się do kanału RRS tego komentarzaPokaż/Ukryj Komentarze Napisz komentarz |
Poprawiony: wtorek, 17 maja 2011 13:45 |