Demokracja w piłkę kopana |
Marek Nowak |
piątek, 25 lutego 2011 |
W 1969 roku pomiędzy dwoma państwami, Salwadorem i Hondurasem, rozgorzał nietypowy konflikt. Kontekst, w jakim rozgrywały się historyczne wydarzenia wskazywał na istotny związek ze zmaganiami drużyn piłkarskich obydwu krajów – w ramach eliminacji do Mistrzostw Świata w 1970 roku.
Jakkolwiek „piłka kopana” posłużyła do nadania imienia konfliktowi, to jego przyczyny były zdecydowanie bardziej złożone i związane z poważniejszymi problemami niż animozje wrogich sobie kibiców. Chodziło mianowicie o wrogość do emigrantów połączoną z falą szowinizmu. Spotkania piłkarskie posłużyły katalizowaniu emocji, stały się narzędziem zarządzania masami. Ta ideologiczna właściwość piłki nożnej wydaje się uniwersalna, nawet, gdy nie prowadzi do tak spektakularnych wydarzeń. Gdy przyjrzymy się dzisiejszemu oddziaływaniu futbolu, dostrzeżmy ów prerogatywny aspekt w polityce inwestycyjnej samorządów, które dokonują hierarchizacji celów i podejmują decyzje inwestycyjne, a budowa stadionów okazuje się ważniejsza np. od budowy dróg, budownictwa socjalnego czy działań rewitalizacyjnych. Największe miasta, z Warszawą na czele, realizują od podstaw szereg dużych inwestycji, spośród których stadiony stanowią największy składnik budżetów po stronie „winien”. Monstrualny wysiłek społeczny jest więc kierowany na sferę, która jest społeczna tylko w specyficznym kontekście masowej, ludycznej rozrywki. Środki inwestycyjne (rozwojowe) są ograniczone, więc fakt, że w obliczu rosnącego zadłużenia i kolejnych odsłon kryzysu, od co najmniej dwóch lat wybierano, nie chleb a „igrzyska”, może budzić i budzi obawy o przyszłość. Równie wyraźnie owa tendencja dostrzegalna jest na poziomie lokalnym, a nawet niżej od lokalnego. Podeprę się własnym doświadczeniem. Z punktu widzenia mieszkańca Osiedla Kopernika, ów status masowej, „politycznej” rozrywki daje o sobie znać, gdy przed i po każdym kolejnym meczu (tym razem Lecha z Bragą) cała przestrzeń wokół stadionu zostaje zablokowana parkującymi gdzie popadnie, dojeżdżającymi i odjeżdżającymi samochodami. Dodatkowo w przypadku ostatniego spotkania, ruch na doprowadzających do stadionu ulicach kierowany był ręcznie przez policjantów w taki sposób, by ułatwić dojazd do obiektu sportowego kibicom. Komunikacja w innych kierunkach została skutecznie ograniczona powodując korki i opóźnienia komunikacji miejskiej. Byłby to problem lokalny i można by go nawet nazwać nieistotną niedogodnością, gdyby nie kryły się za nim znacznie poważniejsze problemy w relacjach, czy stosunkach społecznych, gdzie interes i potrzeby jednej grupy zaczynają być realizowane z nieczułością dla interesów i potrzeb innej. Można tę sytuację opisać jako „reżim demokratyczny” w bardzo klasycznym sensie, który ma wiele z demokracji krytykowanej przez Arystotelesa. Nawet nie dlatego, że jednostronnie faworyzuje kogoś (zapewne jakąś dominującą liczebnie grupę), ale dlatego, że dokonuje kiepskich wyborów z punktu widzenia szerszego kontekstu „rządności” i hierarchii realizowanych celów. Wypada ów fenomen nazwać wprost, chodzi o demokrację futbolową, jako model władzy podporządkowany jednemu dominującemu celowi. Ten cel nie jest bynajmniej sportowy. Pozostaje wyraźnie w sferze władzy i w ryzykowny sposób się z owym sportem jako leitmotivem wiąże. Nie chodzi oczywiście o jakieś nieokreślone zagrożenie „wojną futbolową”, ale raczej o prostacko modernizacyjny projekt, który ma zmienić „wszystko”, nie zmieniając niczego. Pomimo kosztów, a w wielu przypadkach właśnie dla kosztów, które dolewają paliwa do inwestycyjnej maszynerii, demokracja futbolowa cyklicznie próbuje uciekać do przodu, nie biorąc pod uwagę tego co jutro, co za rok. Zakłada, że ideologiczny cel: rozwój rozwiąże istniejące problemy niejako przy okazji i bez udziału futbolowej władzy. Kolejną ilustracją moich słów może być „Marsz Zwycięstwa”, który odbył się w niedzielę 20 lutego. We wczesnych godzinach popołudniowych, przypadkowy przechodzień przemierzający Stary Rynek miał szansę natknąć się na żwawo zmierzającą w kierunku Placu Wolności kolumnę kibiców z szeregiem wizerunków, wśród których, na końcu pochodu, można było rozpoznać znajomą twarz Romana Dmowskiego. Ten przebłysk zorganizowanego „karnawału” może budzić obawy głównie w kontekście przekształcania się klasowego konfliktu, którego trybuny piłkarskie były areną od zawsze, w konflikt o charakterze kulturowym z szowinistycznymi hasłami w tle. Taka nowa, „świadoma ideologicznie” publiczność stanowi wyzwanie dla ładu społecznego, a gdy staje się elementem sztandarowego projektu miasta – bierze za zakładnika całą wspólnotę miejską. Od wyniku meczu czy aktualnej atmosfery wobec hołubionego klubu, zależy ład i powodzenie działań, a nawet reelekcja władzy. Taka sytuacja staje się szczególnie niebezpieczna w kontekście pogarszania się warunków gospodarowania i spadku jakości życia, a z tym, bez wątpienia, będziemy mieli do czynienie w kolejnych latach. Można zadać na końcu pytanie: czy cena demokracji futbolowej nie jest zbyt wysoka? I czy nie warto zastanowić się nad zredefiniowaniem horyzontu celów. Bo co po lecie 2012? Marek Nowak Słowa kluczowe:stadion
Dodaj do...
Poleć znajomemu
Komentarze (3)Zapisz się do kanału RRS tego komentarzaPokaż/Ukryj Komentarze ...
Warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden szczegół. Obok wymienionych przez autora deformacji (czy patologii) gruntuje się także społeczne przyzwolenie na ograniczenie osobistej wolności. Oto, kilkanaście dni temu mija mnie długi kordon policyjnych samochodów i duży policyjny autobus. Wszyscy oni przyjechali by eskortować, ewakuować, czy jak tego nie nazwać obywateli, którzy przyjechali poekscytować się na stadionie. Że niebezpieczni, że wandale, że jakby ich nie pacyfikować to rozleją się na całe miasto i zaczną wszczynać!? Na pewno, ale ten spektakl grozy upewnia nas w przeświadczeniu, że kompania zwartych oddziałów i psy to zupełnie naturalny element miejskiego obrazu. Takie zjawiska, upewniają nas też, że jak mus to i pałą robić trzeba dla porządku.
Dmowski
Abstrahując od całości życiorysu, pomoc Dmowskiego dla Powstania Wielkopolskiego była ogromna (zabiegi o zalegalizowanie PW na Zachodzie, walka o dołączenie Wielkopolski do Polski w ramach Traktatu Wersalskiego), więc co jest dziwnego w tym, że na Marszu Zwycięstwa Powstania Wielkopolskiego był jego wizerunek? Być może bez Dmowskiego Wasze stowarzyszenie nazywałoby się Wir-Poseners lub jakoś tak.
Napisz komentarz |
Poprawiony: piątek, 25 lutego 2011 09:52 |