Bolączki poznańskiego Don Kichote'a |
Cezary Brudka |
piątek, 25 lutego 2011 |
To, ilu poznaniaków z powodu pogody nie dotarło na środową debatę (23 luty) w Teatrze Ósmego Dnia zatytułowaną „Poznań: miasto czy obszar zurbanizowany?” – pozostanie tajemnicą. Wiadomo natomiast, że ci, którym mroźna aura nie była straszna, na pewno nie mogli narzekać na atmosferę spotkania. Zgromadzeni w kameralnej sali teatru mieli możliwość bezpośredniego uczestnictwa w dyskusji na temat tożsamości naszego miasta z gośćmi o tyle nielicznymi, co znaczącymi: wykładowcą School of Architecture & Design Uniwersytetu w Plymouth, dr. Krzysztofem Nawratkiem, autorem m.in. głośnej książki „Miasto jako idea polityczna”, z której pochodził tytuł spotkania. Oraz niedawnymi rywalami w walce o urząd prezydenta miasta: przewodniczącym rady miasta Grzegorzem Ganowiczem oraz radnym i członkiem Stowarzyszenia „My-Poznaniacy” Tadeuszem Dziubą. Co doskwiera współczesnemu miastu? Po krótkiej walce z nagłośnieniem i niewiele dłuższym wprowadzeniu w tematykę debaty autorstwa Lecha Merglera, Krzysztof Nawratek wyjaśnił zgromadzonym różnicę pomiędzy miastem a obszarem zurbanizowanym oraz naświetlił główne problemy nękające współczesne metropolie. Jednym z istotniejszych jest według niego brak roli, jaką miasto może pełnić w XXI wieku. Nie jest już ono, jak w starożytności, jedynym możliwym ośrodkiem religijnym ani politycznym. XIX-wieczna rola metropolii jako zespołów przemysłowo-handlowych także nie sprawdza się w miastach nowoczesnej Europy. Nawet najnowsze koncepcje miasta jako centrum nauki i kultury, okazują się nie sprawdzać w stopniu, w jakim życzyliby sobie tego jej twórcy. Krzysztof Nawratek zwrócił też jednak uwagę na problem typowo polski: tendencję samorządowców do pozbywania się odpowiedzialności za miasto poprzez prywatyzację własności komunalnej. „Skoro nie potrafię zapanować nad zarządzaniem miastem, to może sprzedam wszystko, co się da i niech zajmą się tym odpowiednio prywatni właściciele?” zdawał się wnikać w myśli niejednego polskiego prezydenta lub burmistrza. Inny problem naszego życia lokalnego zidentyfikował Tadeusz Dziuba – „Każdy mechanizm może ulec wypaczeniom. Wtedy może on zostać wykorzystany przez... cwaniaków” – powiedział nie bez aprobaty publiczności. „Rządzić powinni ludzie przyzwoici” – stwierdził niejednemu przypominając pewnie swojego politycznego mentora – „Problemem naszego systemu jest to, że z całej masy przyzwoitych obywateli do elity rządzącej zostają wyniesieni nieliczni. Żaden przepis nie zastąpi przyzwoitego człowieka” – zakończył, budząc sprzeciw przewodniczącego Ganowicza: „Nie może Pan abstrahować od istniejącego prawa – czasem nawet przyzwoity człowiek jest związany jego przepisami”. „Poza tym, kto jest uprawniony do przyznania ludziom prawa do rządzenia?” – zapytał, sprawnie przyjmując retorykę znaną z polityki krajowej. Poszukiwać i eksperymentować Pozostawiona z tą diagnozą publiczność miała wszelkie powody spodziewać się propozycji rozwiązania problemów ze strony obecnego na sali akademika Krzysztofa Nawratka. Zainspirowana bieżącymi wypadkami w świecie arabskim Agnieszka Ziółkowska spytała nawet eksperta, czy przypadkiem podejście rewolucyjne nie byłoby bardziej skuteczne niż przyjęta strategia cierpliwości. Jednak ci z gości, którzy przyszli na debatę oczekując gotowej recepty na poznańskie bolączki przywiezionej przez "przybysza zza morza", jak nazwał dr Nawratka prowadzący debatę Lech Mergler, mogli czuć się rozczarowani. Nie tylko dowiedzieli się oni, że narzędzia takie jak postulowany przez Stowarzyszenie budżet partycypacyjny nie są rozwiązaniami gwarantującymi sprawność i wysoki poziom lokalnej demokracji w dłuższym okresie, ale także zostali pozbawieni złudzeń, że takie rozwiązania da się łatwo sprowadzić z mitycznego Zachodu i bezboleśnie zaszczepić na własnym podwórku. „Potrzebny jest eksperyment” mówił Nawratek „Czy widzieli Państwo dokument o burmistrzu Bogoty ? On właśnie miał odwagę wprowadzić odważne, z pozoru bezsensowne rozwiązanie. I udało mu się!” Czy w Poznaniu znajdzie się jednak ktoś równie odważny chcący podjąć się zaproponowania takiego eksperymentu? Okazuje się, że tego dnia na sali była obecna osoba z zacięciem eksperymentatora. Zachęcony sukcesem poznańskiego środowiska anarchistycznego, które stworzyło prężne centrum kultury niezależnej na Rozbracie, mając do dyspozycji tylko opuszczoną działkę, Andrzej W. Nowak, filozof z UAM, zaproponował przewodniczącemu Ganowiczowi przekazanie 10% z 700 aktualnie nieużytkowanych lokali komunalnych dwóm spółdzielniom: studenckiej i stworzonej przez osoby z problemami finansowymi. „Przekażmy te lokale na 2 lata, a potem zobaczymy co z tego wyjdzie. Nawet jak połowa z nich zostanie wykorzystana w sposób innowacyjny to będzie to duży sukces. Miasto stać na te 70 lokali!”. Pomysł ten szybko podchwycił K. Nawratek – „Miałem nadzieję, że z tej dyskusji wyniknie coś konstruktywnego” – powiedział szybko udowadniając, że wczorajsze spotkanie nie było jedynie teoretyczną dysputą teoretyka i praktyków polityki miejskiej, jak zostało to zarysowane w słowie wstępnym. Mimo krótkich utarczek słownych udało mu się uzyskać deklarację obu zainteresowanych, że wspólnie poświęcą czas na przygotowanie odpowiedniego umocowania prawnego dla pomysłu, który przewodniczący rady miasta sam określił jako ciekawy. Informacja i złudzenia don Kichote’ów Czy to za sprawą tematyki spotkania czy też umiejętnego nawiązania osób z publiczności do wyborczych obietnic przewodniczącego rady miasta, oto mogliśmy być świadkami działania modelowej demokracji przedstawicielskiej: obywatel zgłosiwszy swój postulat uzyskał aprobatę i wsparcie legislacyjne od swojego przedstawiciela w radzie! Okazuje się, że Poznań może być miastem zaangażowanych obywateli i otwartej władzy. I chyba optymiści mogą brać to za dobrą monetę, choć jak wiemy współpraca zaczyna odbiegać od modelowej, gdy tylko gaśnie światło fleszy (czy też jupiterów teatralnych bezlitośnie wymierzonych w uczestników środowego spotkania). Utrudniać ją może w szczególności ograniczony dostęp do informacji, które są niezbędne przy kontaktach z magistratem. Uwagę na to zwrócił po raz kolejny Tadeusz Dziuba, zaznaczając, że problem dotyczy także radnych, czyli osób, które w teorii powinny mieć szeroki dostęp do informacji, aby rzetelnie sprawować swoją funkcję kontrolną i uchwałodawczą: „Ja akurat byłem w tej komfortowej sytuacji, że głosowałem przeciw, ale co mają powiedzieć radni, którzy byli za? Czy wiedzą co tak naprawdę poparli?”. Stwierdził także, że nie istnieją praktycznie żadne przeszkody, aby udostępniać obywatelom większość dokumentacji wytwarzanej przez urząd miasta i zatrudnianych ekspertów, a zależy to tylko od dobrej woli urzędującego prezydenta. Do problemu braku wiedzy na temat miasta nawiązywał także ostatni z wielu głosów ze strony publiczności – „Dlaczego uznajemy, że poznaniakom rzeczywiście zależy na pięknym, żywym mieście? Myślę, że większość z nich marzy po prostu o samochodzie i domu z ogrodem. Jak te indywidualne pragnienia pogodzić z dobrem miasta?” Zwrócił tym samym uwagę na bardzo ważną kwestię: czy obrońcy tradycyjnej roli miasta nie są aby Don Kichotami walczącymi z wiatrakami nieodwracalnego procesu dezintegracji miast napędzanego zbiorowymi potrzebami jego mieszkańców? Choć zdawałoby się, że po raz pierwszy od początku spotkania docieramy do postawionego w tytule debaty pytania, na dalszą dyskusję na ten temat nie pozwolił ograniczony czas. Z tego powodu uczestnicy spotkania, z uzasadnionym chyba uczuciem niedosytu, niechętnie zaczęli opuszczać gościnny budynek Arkadii i udawać na zmrożone ulice miasta. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że brak gotowych recept (nie) przywiezionych przez naszego gościa spowoduje, że poznaniacy sami postanowią znaleźć śmiałe rozwiązania na miarę potrzeb naszego miasta. Biorąc pod uwagę zamyślone twarze opuszczających salę teatru mieszkańców, nadzieja ta nie jest chyba płonna. Cezary Brudka Tekst udostępniony przez autora na licencji CC-BY-SA 3.0
Dodaj do...
Poleć znajomemu
Komentarze (7)Zapisz się do kanału RRS tego komentarzaPokaż/Ukryj Komentarze answer this post
Do you acknowledge that it is high time to get the personal loans, which would make you dreams real.
...
flejm? Na pewno nie.
To bardzo owocna dyskusja. Dla mnie na pewno. Stawiając na temat pańskiego wystąpienia trochę prowokacyjnie pytania, starałem się uchwycić, na ile można wyłonić spójną kontr-propozycję względem nowszych koncepcji rozwoju miast. Jaka jest rzeczywista alternatywa. Zapewniam Pana, że nie jestem dogmatycznie przywiązany do aplikowana "kreatywnych" rozwiązań we wszystkich miastach, jakie mi przyjdą do głowy. I znów ma pan słuszność wskazując, że kryzys jest kluczowym kontekstem, w którym przyszło nam ocenić zalety "miast kreatywnych". Ten specyficzny kryzys, który można powiedzieć, policzył krzesła i chętnych by je zająć, ujawnił wiele iluzji i zbiorowych wyobraźni w ramach których pojawiał się przez całe dekady wzrost gospodarczy. Dlatego nie jestem pewien czy da się wyrokować o kompromitacji "modelu kreatywnego" w obliczu światowego kryzysu. Może się da. Lecz, może to przypominać dyskusję nad kompromitacją samochodu, kiedy właśnie powódź zalała nam ulicę. Niestety nie mam tak rozległej wiedzy w zakresie chińskiego modelu rozwoju miast, być może istniały liczne podobieństwa, być może dwudziestoprocentowy wzrost PKB w tym kraju sprawił, że te podobieństwa się zatarły. Natomiast niewątpliwie wspaniałą informacją jest to, że ów jeden radny zrozumiał. Ja nie miałem tyle szczęścia. Radni z komisji kultury (ale minionej kadencji, teraz na pewno jest znacznie lepiej) w dyskusji nad przejęciem przez miasto kilku muzeów, którą sami zainicjowali, nie wiedzieli o jakie muzea chodzi, gdzie się mieszczą i nade wszystko, po co to robią. Może to dlatego, że to skomplikowany problem. Natomiast zaproponowany przez władze uczelni sposób zagospodarowania pustostanów to, jako żywo, działanie charakterystyczne dla modelu kreatywnego. Uniwersytet, który przez nikogo nie zatrzymywany wyprowadza się do kampusu, de facto, za miasto, to z perspektywy rozwoju miasta istne kuriozum. I na koniec jeszcze proszę mi wybaczyć, że niedokładnie przeczytałem i zrozumiałem Pana wypowiedź na temat rozwoju serdecznie przepraszam. To przez to, że kroczenie inną drogą, której nie wymyślono, ale można było wymyślić i jeszcze znaleźć się w innym, lepszym miejscu niż się jest teraz trochę nie pomieściło mi się w głowie. Oczywiście to tylko taki żart na koniec, raczej niewinny. :) bardzo serdecznie dziękuję za poświęconą mi uwagę Krzysztof kilka słów
No to się flejm zrobił :)
Kilka uwag: Po pierwsze, spotkanie w Teatrze nie było spotkaniem z władzami, tylko z mieszkańcami. Jestem 'akademikiem', to było spotkanie dyskusyjne a nie robocze nt. konkretnej strategii miejskiej. Mimo tego jednak, co najmniej jeden z obecnych radnych zrozumiał całkiem dobrze o czym mówiłem. Propozycja przeanalizowania alternatywnego zagospodarowania pustostanów również jest całkiem konkretną propozycją. Może Pan po prostu nie docenia inteligencji polityków? Zaryzykowałbym tezę, że wielu z nich robi to co robi nie z braku wiedzy tylko z zupełnie innych przyczyn. Po drugie: uparcie broni Pan modelów rozwoju miast, który właśnie bankrutuje. I mi Pan zarzuca, że jestem nieodpowiedzialny? Po trzecie: proszę czytać uważnie - nie napisałem, że nie wiemy gdzie byłyby miasta industrialne gdyby nic nie robiły, lecz że nie wiemy gdzie by były gdyby wybrały inną ścieżkę. A inna ścieżka zawsze jest możliwa - niech Pan porówna miasta w Polsce i w Chinach, 30 lat temu sporo podobieństw, dziś o wiele więcej różnic... Po czwarte: nie namawiam do myślenia o 'niebieskich migdałach', lecz po prostu do myślenia. Uwaga końcowa jest banalna - kryzys się bynajmniej nie skończył, a być może jeszcze na dobre się nie zaczął. Albo polskie miasta wymyślą się na nowo, albo zgniją. Wybór należy do Was. ...
Bardzo dziękuję za uwagę i odpowiedź. Mam nadzieję, że nie poczuł się Pan moim komentarzem osobiście dotknięty. W żadnym razie nie taka była moja intencja. Niemniej, kwestia, do której nawiązywałem w swoim komentarzu, dotyczy określonych możliwości absorpcji i rozumienia nowych idei przez zarządzających miastem - miastami urzędników, względnie prezydentów. Nie oznacza to, że ludzie ci są jakoś szczególnie odporni na tego typu wiedzę. Najczęściej nie są tą wiedzą szczególnie zainteresowani. Posiadają określone intuicje i schematy działań, które w znaczący sposób uproszczają sposób zarządzania. W wielu przypadkach, wiem to z przykładów, problem leży nie tyle w przekroczeniu ograniczeń postmodernistycznych, czy post post modernistycznych teorii i praktyk w kontekście rozwoju miejskich organizmów, ale zwyczajny brak wiedzy na ten temat. Na temat modernistycznych czy industrialnych z resztą także. Działania na tym polu, jakie obserwuje, są doraźne i krótkookresowe, oparte na intuicjach najbliższych współpracowników prezydentów czy wójtów. Poznań nie stanowi wyjątku. Słowem, jeśli zdezawuuje się,nowe modele rozwoju, zakwestionuje się skuteczność wypracowanych w ramach tych modeli narzędzi i metod jak Pan to czyni, (mówiąc im "bądźcie kreatywni", "wymyślcie coś nowego"), należy brać pod uwagę sytuację, w której miejskie władze potraktują Pana propozycję jak alibi dla zaniechania jakichkolwiek całościowych działań (no przecież "miasta kreatywne" bankrutują).
I jeszcze ad vocem. Cóż, chyba jednak wiemy, gdzie byłyby te miasta. Nie podejmując działań mających na celu przekształcenie własnej struktury przemysłu, miasta przemysłowe po prostu obumierają. Mam podawać przykłady? A może wymieniane miasta kreatywne miały wymyślić jakiś inny model rozwoju. No właśnie wymyśliły go. Wtedy wydawał się najlepszy. Dziś ze swych perspektywy, po doświadczeniach, mogą go przekształcać, szukać innych lepszych narzędzi, czy modeli współpracy publicznego i prywatnego sektora. A propos zaprzeczaniu samemu sobie, jak Pan zauważył. Być może to duży skrót myślowy z mojej strony. Pisząc, że nie ma dwóch identycznych miast, miałem na myśli odmienne konteksty ich funkcjonowania. Co nie oznacza że każde miasto powinno wymyślać własny model rozwoju. Choć w świecie Zachodu istnieje wiele różnych miast, większość odwołuje się do kilku podstawowych modeli. Czynią to w oparciu o dostępne im środki i możliwości. Czy każde miasto Pana zdaniem powinno wymyślić własny model? Przeceniłby Pan możliwości tych, którzy zarządzają. I tu dochodzimy do kluczowej kwestii. Namawiając do myślenia poza (choć zrębami) modelu, nawołuje Pan do myślenia, przepraszam jeśli zabrzmi to złośliwie, "o niebieskich migdałach". Ponieważ myślenie "tak ogólnie" prowadzi władze miejskie albo do specyficznej katatonii, albo do działań nieskoordynowanych, coś na kształt tańca świętego Vita. I jeszcze na koniec spróbuję odpowiedzieć na Pana pytanie retoryczne. Stadion w Poznaniu, to przykład działań nieskoordynowanych, wypływających nie z wiedzy, lecz z intuicji. Myślę, że należałoby zadać to pytanie pan Grobelnemu. Dokładnie w takim kształcie, w jakim zawarł je pan w tekście. Chętnie sam bym usłyszał odpowiedź. serdecznie pozdrawiam Krzysztof ps. z zapałem czytam Pana książkę jest bardzo ciekawa myśl, nie powtarzaj po innych
Szanowny Panie Krzysztofie,
Nie nawoływałem by 'wszystko rozwalić' lecz by zamiast opowiadać głodne kawałki o miastach kreatywnych, rzeczywiście BYĆ kreatywnym. Pana teza, by kopiować sprawdzone i przetestowane metody przypomina mi czas Gierka, który usiłował kopiować to co na tzw. Zachodzie właśnie upadało. Podobnie dziś, gdy tu gdzie mieszkam i pracuje otwarcie krytykuje się model według jakiego miasta rozwijały się przez ostatnie 20 lat (sam biorę na przykład udział w projekcie Creative City Limits: http://creativecitylimits.wordpress.com/) Pan zdaje się nie widzieć, że model ten uległ załamaniu. Kopiowanie go to pewna droga do katastrofy. Na dodatek, sam Pan sobie przeczy, bo jeśli "nie ma dwóch identycznych miast i dwóch identycznych kontekstów" to co w zasadzie kopiować i skąd? W Bilbao się udało, lecz nikt tego modelu z sukcesem nie skopiował. Pytanie gdzie byłyby miasta zachodu, gdyby nie poszły drogą, którą poszły jest czystą demagogią - NIKT nie wie gdzie by były gdyby poszły inną drogą. Za to wszyscy wiemy gdzie są teraz. Reszta wywodu jest równie demagogiczna - gdy ja namawiam do odwagi pomyślenia poza miasto post-modernistyczne, Pan twierdzi, że w istocie nawołuję do pozostania przy rozwiązaniach, które władze znają i stosują. Pytanie retoryczne - czy budowa stadionu, jest przykładem działań miasta industrialnego, czy raczej post-modernistycznej wiary w siłę wydarzenia i turystyki miejskiej? Namawiam i będę namawiał do myślenia. Nie boli, choć nieprzyzwyczajonych męczy... eksperymentowanie?!
Grzegorz Jarzyna swego czasu zaproponował eksperyment w zarządzaniu teatrem. Cytuję z pamięci: "Rozwalmy to i zobaczmy co z tego będzie". W dyskusji nad kierunkiem rozwoju Poznania pan dr Krzysztof Nawrat dezawuuje koncepcje wypracowane w postindustrialnych miastach zachodniej Europy i Stanów Zjednoczonych, wskazując na ogromne zadłużenie tych miast. Proponuje eksperymenty. Być może nie zrozumiałem istoty wypowiedzi pana doktora (to bardzo możliwe), ale taka teza jest po prostu niesłychana. Ogromne zadłużenia mega-miast nie wynika z przyjętego modelu rozwoju, lecz jest konsekwencją, dla każdego spośród wymienionych odmienną, podjętych działań w sferze publicznej (niekiedy gigantycznych). Po co w ogóle przywoływać takie przykłady w dyskusji nad Poznaniem?! Są one po prostu nieadekwatne. Tak jak nieadekwatne są problemy hiper miejskich organizmów w państwach Ameryki Środkowej czy Południowej! Gdzie byłyby teraz zachodnioeuropejskie miasta przemysłowe (przemysł ciężki, stoczniowy, samochodowy w Barcelonie) gdyby nie ukierunkowały by się na rozrój sektora kreatywnego, turystyki miejskiej, etc. Wskazywanie, że ten model rozwoju miast jest ślepą uliczką, w sytuacji, w której Poznań i wiele innych średnich miast (władz miejskich) w Polsce ciągle myśli kategoriami miasta industrialnego, ciągle stoi przed problemem autentycznej zapaści, jest niebezpieczne. Utrwala przekonania i intuicje władz miasta o tym, że ponowoczesne modele rozwoju są błędem i nie warto "w to wchodzić". Nie zaakceptują także eksperymentowania, ponieważ nie mają ani prawnych narzędzi do takich eksperymentów, ani doświadczeń w ich realizacji. Reakcją jest powrót ku tym modelom i rozwiązaniom jakie rządzący znają.
A to, że owe współczesne koncepcje nie są idealne? No pewnie że nie są. Tak jak nie ma dwóch identycznych miast i dwóch identycznych kontekstów, w jakich egzystują! Z całym szacunkiem dla pana doktora, to sądzę, że trzeba znaleźć język, (który nie jest językiem akademickich debat) by przy świadomości możliwych zagrożeń, wskazać możliwe i określone, wypracowane i przetestowane narzędzia i metody. W przeciwnym razie pozostanie nie tyle gotowość do eksperymentów, ale zamęt myślowy w głowach tych, których decyzje mają zasadnicze znaczenie dla rozwoju miasta. Napisz komentarz |
Poprawiony: wtorek, 05 kwietnia 2011 15:50 |