Urząd do kontenera |
Marek Nowak |
sobota, 12 marca 2011 |
Projekt, by osoby zagrożone marginalizacją lokować w kontenerach wydaje się kiepski z co najmniej czterech powodów. Pierwsze dwa są natury ideologicznej, dwa kolejne są pragmatyczne.
Ideologiczne zastrzeżenia budzi przede wszystkim drobnomieszczańska „filozofia” jaka stoi za praktykami segregacyjnymi. Można ją sprowadzić do złudnego przekonania, ze usuwając, czy relokując w jakieś względnie odległe miejsce (rzecz jasna jak najdalej od naszego wzroku) osoby zmarginalizowane, uda się uczynić patologie mniej dotkliwymi dla tzw. „normalnego” otoczenia. Tak oczywiście nie jest, o czym dobitnie przekonali się budowniczy murów i płotów, a było co najmniej kilka takich „projektów”. Pamiętamy z przeszłości skandale związane z „izolowaniem” Romów w Czechach, dzisiaj podobne tendencje widzimy w zamkniętych osiedlach, zresztą na własna prośbę i za własne pieniądze. Wskazując na skrajne konsekwencje takiej polityki warto przywołać błędy naszych zachodnich sąsiadów, którzy jak mieszkańcy przedmieść francuskich, hiszpańskich i greckich miast, tak niedawno przecież wdychali zapach dymu palonych samochodów i opon, pod podeszwami butów chrzęściło im szkło z rozbitych witryn sklepowych. Obrazy te oglądaliśmy przecież z przerażeniem niewiele dawniej niż pięć lat temu (paryskie „zajścia” miały miejsce w 2005 roku). Tam destrukcyjny bunt podnieśli pozbawieni nadziei i zgromadzeni w gettach młodzi biedni. Pozornie obydwie sprawy mogą nie mieć ze sobą bezpośredniego związku. Wspólność sposobu myślenia doprowadzającego do wybuchu i złudność poszukiwania remediów na problemy społeczne jest jednak widoczna. Można zadać pytanie, czy próba wchodzenia, dzisiaj, „do tej samej rzeki” nie jest bezmyślnością? Kolejny problem to idea resocjalizacji. Czy w politycznej decyzji o umieszczaniu osób „niepożądanych” w kontenerach znalazło się miejsce na pomysł zwalczania marginalizacji, przerwania reprodukcji negatywnych wzorów, czy też raczej, zgodnie z ideologią wykluczenia, postanowiono sprawę załatwić drogą cięcia skalpelem? „Resekcja raka” z przestrzeni miasta, miała go przenieść w inne miejsce, a najlepiej na inne ciało. Metafora ta oddaje zresztą istotę nieporozumienia, które polega na koncepcji homogenizacji otoczenia, pozornego zorientowania na własną wspólnotę, owego gombrowiczowskiego: „swój do swego po swoje”, w istocie jednak bez kontekstu zbiorowego, form współpracy z zainteresowanymi i fundamentalnej solidarności. Środowisko miejskie nie jest homogeniczne i nigdy takie nie było, jest to zarówno jego cecha dystynktywna jak i ostateczna wartość. Czy tę cechę miasta kwestionować? Dlaczego to robić, z punktu widzenia choćby bardzo dyskusyjnej skuteczności takiego działania? Przechodząc do pragmatycznych argumentów wypada wskazać na koszty takiego rozwiązania, które poprzez swoją tymczasowość nie usuwa problemu, z drugiej strony kumuluje niepożądane zjawiska, w tym wzmacnia typowe dla Polski (i części krajów naszego regionu) tendencje do reprodukcji ubóstwa i tzw. kultury biedy, która sama w sobie blokuje możliwości zrobienia czegokolwiek dla tych ludzi. Zadam kolejne pytanie: co potem, ile będzie kosztowało za kilkanaście-kilkadziesiąt lat rozwiązywanie już znacznie bardziej poważnego problemu? Drugi argument jest również pragmatyczny, choć z etyką i moralnością ma również wiele wspólnego. Dotyczy kosztów społecznych tego rodzaju polityki. Mniej dotykają one tych, którzy w wielu przypadkach są źródłami dysfunkcji (część z nich zapewne powinna po prostu trafić do więzienia), ponoszą je głównie najsłabsi. Mam na myśli przede wszystkim dzieci. Polska jest również jednym z niechlubnych liderów jeśli idzie o zjawisko biedy wśród dzieci, co wskazuje na dotąd nierozwiązany problem dziedziczenia społecznych patologii w rodzinie i prawdopodobieństwa tego dziedziczenia. Kontenery, jako pomysł są w istocie antytezą działań pomocowych. Bez bardzo konsekwentnych projektów resocjalizujących skupianie w jednym miejscu negatywnych wzorów podważa w ogóle szanse na zmianę. W istocie daje wątpliwej świeżości rybę, odmawiając wędki. Zadam pytanie: ile kosztują projekty wyciągania z marginalizacji i ile będzie kosztowało wyciąganie ludzi z getta w Poznaniu, bo tak wypada nazwać realizowany już projekt kontenerów? Warto by to po prostu najpierw policzyć. Gdy się to zrobi, stanie się jasne dlaczego to bardzo kiepski pomysł. Najlepiej o tym pomyśleć jeszcze przed eskalacją problemu, gdy jego dosadności nie odczujemy na poznańskich ulicach. Marek Nowak, socjolog Polecamy też: 1. Rozmowa z Tomaszem Sadowskim, założycielem „Barki” pt. „Nie zsyłać do kontenerów” – rozmawiają M. Bielicka i M. Wybieralski, „Gazeta Wyborcza” z 14 lutego 2011 r. 2. Małgorzata Szlachetka, „Polityka społeczna miasta to budowa kolejnego getta”, „Gazeta Wyborcza” Lublin z 8 marca 2011 r.
Dodaj do...
Poleć znajomemu
Komentarze (2)Zapisz się do kanału RRS tego komentarzaPokaż/Ukryj Komentarze Z tym więzieniem to ostrożnie...
Zapewne ma Pan rację, pewna liczba zamieszkujących enklawy/getta biedy powinna tam trafić. Nie od dzisiaj wiadomo, że w takich miejscach mamy do czynienia z pewną nadreprezentacją ukrywających się przed policja itp.
Z tym trzeba jednak bardzo uważać, więzienie powinno być ostatecznością, bo stamtąd na ogół nie ma powrotu. Żebyśmy sobie czasem nie zafundowali drugich Stanów, gdzie więzienie staje się podstawowym narzędziem polityki społecznej - jak ktoś nie pasuje, nie radzi sobie, buch go za kraty. Amerykanie zresztą twórczo rozwiązują problem "a co będzie, kiedy wyjdzie?" Otóż u nich system recydywy za byle co jest taki, że często wcale nie wyjdzie. I programy pomocy/resocjalizacji środowiskowej przestają być potrzebne. Wystarczy budować nowe więzienia, no, i najlepiej zadbać, by przeciętna długość życia w takim pensjonacie nie była za wysoka.... Czysta ekonomia w neoliberalnym wydaniu..... Trafna metafora raka
Resekcja to przedsięwzięcie o tyle ryzykowne, że grozi przerzutami. Nie inaczej jest, jak myślę, w przypadku przestrzeni miejskiej.
Akurat tak się składa, że w latach 90-tych władze Łodzi przeprowadziły "eksperyment naturalny" polegający na koncentracji, wskutek różnych przesiedleń, biedy i inszej patologii w zdegradowanych obszarach śródmieścia. Jeśli ktoś gustuje w horrorach z beznadziejnym zakończeniem, polecam opracowania z badań na tamtym terenie, pod redakcją prof. Warzywody-Kruszyńskiej z UŁ. Napisz komentarz |
Poprawiony: sobota, 12 marca 2011 08:08 |