Felieton Narodowy im. Hannibala Ante Portasa |
Marcin Muth |
poniedziałek, 07 marca 2011 |
Wizjonerski felieton Marcina Mutha napisany niemal rok temu. Autor chyba jednak w ogóle nie spodziewał się jak bardzo prorocze okażą się jego słowa w kontekście niedawnego pochodu Wiary Lecha... (red.)
Podczas imprezy w galerii nic nie zapowiadało końca świata. Wszyscy bawili się świetnie. Wino lało się strumieniami, muzyka grała, rozmowa wartko się toczyła, a nogi same zrywały się do pląsów. Nie działo się absolutnie nic wykraczającego poza naturalny bieg rzeczy. Kolorowe towarzystwo oddawało się przyjemności jak gdyby nigdy nic. Poza jedną osobą, której nie w głowie były figle i swawole. Której nie w smak była beztroska atmosfera. Której głowę zaprzątały złe myśli o złych Albańczykach. O Hannibalach ante portas.
Osoba ta była trochę Serbką. Pół na pół. Wystarczająco jednak, aby mieć pretensje do Albańczyków o zabranie Kosowa. Mówiła nam, że my nie zrozumiemy. Że to jest kolebka duchowa narodu serbskiego. Ktoś tam próbował tłumaczyć, że nam też pozabierali różne kolebki. Wilno, Lwów, Berdyczów. Że niby wiemy, co to znaczy. Ale się okazało, że to są sprawy nieporównywalne. Gdyby nam Słowacy zabrali Częstochowę, to byśmy mogli pogadać.
Padły zatem argumenty, że przecież tych Albańczyków w Kosowie jest dużo więcej, więc może lepiej jak się sami po swojemu porządzą. Świat się zmienia i nigdzie nie jest powiedziane, że coś serbskiego w średniowieczu musi być serbskie w XXI wieku. Po co walczyć z faktami? No to się trochę Serbka uniosła, że to jest bezduszny realizm, a jej serce, jej dusza się do tego Kosowa wyrywa. Powiedziała, że w Polsce nie wiedzą, co to patriotyzm, że nikt tu już nie rozumie, co to dusza narodu, co to wspólnota duchowa.
Zabolało okropnie. Tyle powstań, tyle bitew, tyle wojen, tyle poświęceń, a tu jakaś nacjonalistka z końca świata będzie mówić, że nie jesteśmy patriotami. Zaraz nam wszystkim skrzydła wyrosły. Zaraz ruszyła szarża husarska. Zaraz się dziewczę trochę serbskie uświadomiło, który naród jest najlepszy na świecie w patriotyzmie. Który naród jest wzorcem z Sevres wspólnoty duchowej. Który naród jest Adamem Małyszem świadomości narodowej. Na koniec zaintonowaliśmy „Marsz, marsz Polonia!” i rozdeptaliśmy kopytami resztki wątpliwości. Zbiorowo, wspólnotowo, narodowo!
Jak już zsiadłem z konika polskiego, to sobie przypomniałem, jak jakiś mózg serbski mówił gdzieś pomiędzy wojną w Bośni a jatką w Kosowie, że Serbowie na gwałt czytają Gombrowicza. Po co? – zapytała go dziennikarka. Żeby sobie poradzić ze swoją świeżo odkrytą słabowitością – mniej więcej tak odpowiedział. Zanim jednak cokolwiek Serbowie doczytali, to tych Albańczyków zaczęli łomotać. Dopiero im bomby amerykańskie wytłumaczyły, że tak nie wolno. Że teraz świat jest demokratyczny, wolny i antytotalitarny, a jak się komuś nie podoba, to dostanie wpierdol.
Sami sobie winni ci Serbowie. Jakby uważnie czytali choćby tego Gombrowicza, to by Amerykanie nie musieli korepetytorów z nieba zrzucać. Wszystkim by było łatwiej. Ale nie, siedzi w takim Serbie nienawiść do wszystkich naokoło. Do Chorwatów, Muzułmanów, Albańczyków, Macedończyków… Jak nie Serb, to wróg. Taki patriotyzm. Ojczyzna jest jedna, duch jest wspólny. Nawet Pan Bóg mówi po serbsku. No dobra, źli ci Serbowie żyć innym nie dają. Jak kiedyś Niemcy, jak Polacy, jak Ukraińcy… Wszystkim jakoś przeszło, tylko nie im.
A może jednak wcale nie przeszło? Może wszyscy jesteśmy Serbami? Może wystarczy, że antybiotyk dobrobytu przestanie działać i znowu zaczniemy się wyrzynać między narodami? Irlandczycy się rzucą na Anglików, Polacy na Niemców, Rosjanie na Ukraińców, Węgrzy na Słowaków, Waloni na Flamandów, Baskowie na Kastylijczyków. W imię czego? W imię wspólnoty duchowej! Interesu narodowego! W imię Boga, honoru i ojczyzny! W imię powiewającego nad głowami sztandaru hipokryzji.
Hipokryzją jest bowiem przypisywanie pozytywnych cech negatywnym emocjom. Nienawiść do innych to nie jest to samo co miłość do swoich. Patriotyzm to nie jest to samo co nacjonalizm. Cały sens pojęcia narodu w takim znaczeniu, jakiego używają Serbowie w odniesieniu do konfliktu kosowskiego i jakiego nadal często używają przedstawiciele innych narodów, to sens głupkowatego stawiania własnego interesu ponad interesami innych. Uzasadnionego tylko i wyłącznie własnym widzimisię.
Mieliśmy kiedyś państwo wieloetniczne. Ten czas wspomina Rafał Betlejewski w akcji „Tęsknię za tobą, Żydzie”. W jej ramach robił zdjęcie mieszkańcom Poznania przed dawną synagogą, w której od czasów wojny mieści się pływalnia miejska. Jak zwykle odezwały się głosy krytyczne. Nie to, żeby zaraz antysemickie, raczej takie właśnie patriotyczne w bardzo ciasnym rozumieniu tego słowa. Biorą się stąd, że Żydzi podczas zaborów współpracowali z Niemcami w trudnej akcji depolonizacji miasta. Z uwagi na tę współpracę, nie powinni zatem prawdziwi poznaniacy tęsknić za Żydami, bo oni polakożercami byli niemal takimi samymi jak władze pruskie.
Zgodnie z tak pojętym patriotyzmem przyjąć trzeba, że prawdziwy poznaniak będzie po wsze czasy rugował wszystko, co się z Niemcami, Żydami czy Albańczykami (ukłon w stronę przyjaciół Serbów) kojarzy. Zburzy Zamek Cesarski, Aulę Uniwersytecką, rozbierze tory kolejowe na Wrocław, a potem rozkopie grób dziadka, który być może walczył w Wehrmachcie. To jednak nie zmieni faktu, że Poznań przez ponad sto lat był formalnie miastem pruskim, a w jego murach splotły się losy przynajmniej trzech narodowości. Wycinanie z rodzinnej fotografii czarnej owcy nie sprawi, że stanie się ona biała.
Fałsz ukryty w płytkim pojmowaniu patriotyzmu wychodzi w dzisiejszej kosmopolitycznej epoce na wierzch z wyjątkową siłą. Urocza Serbka nawołuje do odbicia Kosowa z rąk albańskich na imprezie u bułgarskiego artysty mieszkającego w Polsce, u którego zgodnie bawią się przedstawiciele przynajmniej czterech nacji. Czołowi napastnicy reprezentacji Niemiec mówią lepiej po polsku niż najwyżej latające polskie orły z Obraniakiem, Rogerem, Smolarkiem i Olisadebe na czele. Zaprzyjaźnieni prezydenci Ukrainy i Polski przeplatają zacieśnianie stosunków dekorowaniem ludzi, którzy po jednej stronie granicy są bohaterami, a po drugiej zbrodniarzami.
Jako dziecko na meczach mogłem usłyszeć rytmiczną przyśpiewkę kibiców. Szła tak: „Za Lecha, za Poznań, za kraj! Trzy razy: sieg heil! sieg heil! sieg heil!”. Ci prości ludzie z nie zawsze łysymi główkami już wtedy przewidzieli, że kiedyś będziemy we wspólnocie europejskiej szukać nowej formuły wyrażania patriotyzmu. Poskładali to jak umieli. Teza, antyteza, synteza. Marcin Muth
Dodaj do...
Poleć znajomemu
Komentarze (0)Zapisz się do kanału RRS tego komentarzaPokaż/Ukryj Komentarze Napisz komentarz |
Poprawiony: poniedziałek, 07 marca 2011 14:14 |