Chce mi się krzyczeć – „Poznaniacy, obudźcie się!” |
Michał Kucharski, Gazeta Wyborcza |
czwartek, 10 marca 2011 |
7 marca temu ukazał się w Gazecie Wyborczej tekst Michała Kucharskiego pt. Chce mi się krzyczeć – „Poznaniacy, obudźcie się!”. Publikujemy jego wersję nieoc poszerzoną przez autora, z radoscią, że otwarta dyskusja o Poznaniu się roziwja, i ze biora w niej udział ludzie od których zależy przyszłość miasta – studenci, czyli młoda inteligencja (red.) Szanowni Państwo! Z uwagą przeczytałem artykuł Pana Wojciecha Bartkowiaka pt. „Poznań – wiara, duma i uprzedzenia” w Gazecie Świątecznej (Gazeta Wyborcza, 5-6 marca 2011). Całkowicie zgadzam się z jego tezą o poznańskiej chorobie. Mieszkam w Poznaniu od dziecka, tu się urodziłem. I oznaki tej choroby widzę od dawna. Cieszę się bardzo, że wreszcie ktoś w tak ważnym miejscu jak ogólnopolskie wydanie GW napisał o tym tak wprost. Niestety to jest choroba, która idzie od samego dołu, aż po szczyt – do prezydenta Grobelnego. Wciąż spotykam się z egoizmem, a wręcz szowinizmem poznaniaków. Nazwałabym to po prostu zaściankowością. W tym pojęciu zawiera się też absurdalne przekonanie o własnej wartości – Poznań know - how, choć przecież choćby według firmy doradczej PwC jesteśmy daleko w tyle za innymi miastami polskimi. To wszystko i to, że najważniejsze jest by nic się nie zmieniło, bo zmiana może być niebezpieczna, betonują poznańskie „towarzystwo”, o którym napisał prof. Tomasz Polak. Przed wyborami na ulicach można było usłyszeć odpowiedź na pytanie,dlaczego zagłosuje Pan/i na Grobelnego – bo „inny może być gorszy”. Jestem człowiekiem młodym, studentem, i wciąż wierzę w to miasto, choć niektórzy z moich znajomych już stąd wyjechali, bo Warszawa, czy Wrocław dają im większe możliwości, zwłaszcza jako ludziom kultury. Niektórzy z nich, kiedy popierając środowisko Teatru Ósmego Dnia, czy stowarzyszenie My- Poznaniacy staram się z tą zaściankowością w sposób zaangażowany walczyć, mówią, że to walka z wiatrakami. Bo wg tych znajomych poznaniakom nie przeszkadza, że żyją w mieście, „aż za miłym”. Wiele jest przykładów tej poznańskiej choroby. Idę na Marsz Równości – policja otacza nas kordonem w obronie przed nacjonalistami i kibolami Lecha Poznań (ci w biało-niebieskich, klubowych szalikach krzyczą „pedały do gazu”). Czytam o układzie wokół stadionu – działacz PO, urzędnik, członek zarządu klubu i jego spółki handlowej. Tu nie obowiązuje etyka biznesu, albo sprawowania publicznego urzędu. Obserwuję całe miasto, jego mieszkańców, władze. Nie widzę większego dążenia do zmiany na lepsze. Widzę „zblatowane” elity kulturalno-polityczno-biznesowo-sportowe, a i od obracania się w nich nie stronią przedstawiciele wyższych uczelni. Mało kto powie jednak o tym głośno. A mnie chce się krzyczeć – „Poznaniacy obudźcie się!”. Wtedy jednak słyszę, że przesadzam, że wcale w innych miastach nie jest tak wspaniale, albo, że mam się wyprowadzić, jak gdzieś mi się podoba bardziej. Przecież nie o to mi chodzi. Chciałbym mieszkać w Poznaniu, ale lepszym, rozwijającym się, na miarę swoich możliwości, z szeroką ofertą kulturalną. Coraz częściej obserwuję jednak jak niektórzy z moich znajomych, wkraczających w poważny, „dorosły” świat zanurzają się w tych układach, towarzystwach i lokalnym pseudo-patriotyzmie. Bo co to za patriotyzm, kiedy nie można i nie powinno się krytykować tego co złe, nie wolno „kalać swego gniazda”? Wolno tylko pogratulować. Z artykułów Gazety Wyborczej można wręcz wysnuć wniosek, że jedyną opozycją w Radzie Miasta jest Tomasz Lewandowski z SLD. Bo ani PO, ani PiS nie chcą ruszać obecnego układu, o czym świadczą choćby słowa Grzegorza Ganowicza, przewodniczącego Rady Miasta w sprawie „Litara”. Trudno więc chyba jednak na zmianę liczyć – kiedy kolejni ludzie wnikają w ten świat poznańskiej mentalności, a wciąż nie wielu pragnie zmiany. Bardzo chciałbym, aby moje słowa dotarły do poznaniaków. Zwłaszcza tych młodych, którzy coś robią – tworzą, albo się angażują w różne inicjatywy. Cały czas mam nadzieję, że coś można tu zmienić. Chciałbym, żeby ci, którzy tego nie dostrzegają, pojechali do innych miast, odwiedzili je i poobserwowali. A potem, by spojrzeli na siebie. Jeżdżę po całej Polsce, obserwuję jak zmieniają się inne miasta, jeżdżę przede wszystkim w związku z ich oferta kulturalną. Jednak nie tylko temu się w nich przyglądam. Jak to jest, że w Warszawie miasto przeznacza pieniądze na festiwal Kampanii przeciw Homofobii, a w Poznaniu nie ma na to szans? Jak to możliwe, że inne miasta poszukują partnerów i sponsorów, a Poznań przy organizacji wielkich koncertów – Radiohead, Nelly Furtado itd. wydaje jedynie miejskie pieniądze? Jak to możliwe, że prezydent Dutkiewicz potrafi stanąć w kontrmanifestacji przeciw ONR i NOP? Jak to możliwe, że w Warszawie projekty kulturalne oceniają krytycy i historycy sztuki, a nie lekarz w komisji kultury jak w Poznaniu? To tylko pokazuje, jak rozległy jest problem Poznania. Poznań potrzebuje zmiany. Nie może stać, czy też rozwijać się małymi kroczkami. Niestety nie ma na to pieniędzy – wydano je przede wszystkim na stadion. Nie ma też wielu chętnych do zmieniania czegokolwiek. Przecież to właśnie cechuje zaściankowość – szlachecki zaścianek z XVIII wieku, czy mieszczańskie społeczeństwo przełomu XIX i XX wieku – trwanie w tym, co jest. Bo zmiana może przynieść pogorszenie, bo tak jak jest, jest w miarę nieźle. Wbrew temu, co mówią fachowcy (choćby prof. Orłowski), że miasto potrzebuje energii, zmiany, potrzebuje także bohemy artystycznej, o mieście dziś stanowi oferta wysokiej kultury, to ona przyciąga do miasta (co widać na moim przykładzie). A artysta alternatywny – kto to i po, co, jak powiedział radny ugrupowania Grobelnego. Niestety zaściankowość to jedna z cech sporej grupy poznaniaków – to zapatrzenie w to, co moje, tylko na mojej ziemi, a pozostałym wara od tego. To utrzymanie status quo, bo tak jest najwygodniej. To odrzucenie zmian, bo się ich boimy. To przekonanie, że my robimy najlepiej. To odrzucenie tego, co nowe i nieznane, bo może być niebezpieczne, także w kulturze – choćby przykład projektu Minaret Joanny Rajkowskiej. Zaś problemy niech rozwiążą się same, bo my nic nie wiemy. Można je też wysłać do innej gminy, jak w sprawie mieszkań socjalnych w Koziegłowach. Z tym zazębia się arogancja władzy – wiceprezydent ds. kultury straszy Ewę Wójciak, prezydent nie odwoła swojego zastępcy ds. kultury, pomimo kompromitacji w staraniach o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury, bo ten podobno nie jest odpowiedzialny za kulturę (list w tej sprawie podpisują osobistości nauki jak prof. Tomasz Polak czy prof. Przemysław Czapliński). To prezydent podejmuje decyzję, że nie wolno kalać swojego gniazda, a ci którzy to robią, napawają go jak „dobrego ojczulka cara” smutkiem (w takim tonie do „zbaczających na złą drogę” pisarzy, czy partyjnych kolegów pisywał również Józef Stalin). Bo według władz miasta, to one wiedzą co jest najważniejsze i najlepsze dla mieszkańców, to one lepiej, choćby niż artyści, znają się na kulturze. Jeśli zaś popełnimy błąd to nie my – to spisek Warszawy, bo zabiera nam źródła finansowania. Albo UEFA, jak krzyczeli kibice w związku ze sprawą ograniczenia liczby widzów na stadionie. Artyści zaś np. gdy atakuje się ich koleżankę nie staną w jej obronie, bo to magistrat rozdziela pieniądze. To prezydent wie, kiedy jest czas na kulturę – bo Poznań ma wszystko inne, jest „syty” – „teraz czas na kulturę”. Władze miasta będą nadal układały się z szefem Wiary Lecha, bo nie ma znaczenia jego zakaz stadionowy (nierespektowany), jego zachowanie. Wszystkie sprawy zostaną „przeanalizowane”, ale nic więcej się nie stanie. Sprawa abp. Paetza, czy Krollopa, to kolejne poważne przykłady przywołane już jednak przez Bartkowiaka. Chciałbym kulturalnym przykładem dla stagnacji Poznania się posłużyć. Przy okazji walki o tytuł ESK 2016 wniosek Poznania napisała firma reklamowa, nie spełniając nawet części wymogów konkursowych, nie prowadząc konsultacji, ani nie proponując jakichkolwiek odkrywczych zmian w mieście – projekt został przez komisję konkursową skrytykowany i odrzucony. W innych miastach zajmują się tym sami artyści. W Lublinie juz widać zmianę wg artystów – choćby w sposobie rozmowy UM z nimi – u nich środowisko w sytuacji kryzysowej potrafiło się sprzeciwić solidarnie władzom miasta, a koszt starań dotychczas jest niewielki. W Gdańsku to kompleksowa wizja zmiany postrzegania miasta przez pryzmat jedynie Solidarności. W Katowicach zaś to pomysł rewolucji kulturalno-społecznej – całkowitej zmiany miasta pod hasłem „Katowice. Miasto ogrodów”. Środowisko artystyczne ma pełne wsparcie władz i fundusze na te zmiany. Można? Można! Niestety, jeśli Poznań nie zechce się zmieniać, przeprowadzić rewolucji, zaryzykować nowej wizji miasta, to nadal będzie jedynie pogarszał swoją pozycję w Polsce i nie pomogą akcje promocyjne, gdy na miejscu okaże się, że rzeczywistość nie jest tak różowa jak w spocie reklamowym. Bez rewolucji Poznaniowi nie uda się osiągnąć sukcesu po latach zaniedbań. Michał Kucharski Materiał przywołany: Wojciech Bartkowiak, „Poznań – wiara, duma i uprzedzenia”, [w:] Gazeta Wyborcza Świąteczna z 5 marca 2011
Dodaj do...
Poleć znajomemu
Komentarze (1)Zapisz się do kanału RRS tego komentarzaPokaż/Ukryj Komentarze Napisz komentarz |
Poprawiony: piątek, 11 marca 2011 02:51 |