RychoGrzech, czyli dlaczego się nie różni kandydat |
Andrzej Wierzbicki |
niedziela, 03 października 2010 |
W nieskonsumowanym oficjalnie w łożu władzy małżeństwie dotychczasowego prezydenta Poznania z Platformą Obywatelską, to on jest mężczyzną, byłym narzeczonym, a raczej porzuconym, długoletnim konkubentem, przynajmniej według dość powszechnych stereotypów kobiecości i męskości. Rychu i PO: kto daje i odbiera…. Ze stereotypami jest problem, bo według nich zdecydowanie, stanowczość, odwaga, wytrwałość, gotowość do walki o swoje, konsekwencja przypisane są mężczyznom. Tymczasem w Poznaniu, to raczej niektóre panie bardziej mają jaja (sorry za ten potocyzm, jakże wyrazisty!), niż całe masy pokornych, biernych, miernych ale wiernych facetów. Na przykład nie pozwalają one wchodzić sobie na głowę wyższym miejskim urzędnikom albo robić wodę z mózgu w radzie miasta, kiedy rządząca drużyna wymyśla od nowa koło, np. w ramach radosnej twórczości dotyczącej definiowania transportu zrównoważonego (cyt.: „…równowaga między samochodem a tramwajem”). Tak czy owak, to Grobelny Ryszard, z zawodu prezydent Poznania (dotychczasowy), wyraża jednoznacznie, zdecydowanie, wolę walki o władzę. Co do tego nikt wątpliwości mieć nie może. Chce on nadal być Panem Prezydentem i gotów jest w tej sprawie zrobić mniej więcej wszystko, co trzeba. W tym „białym”, bo nieskonsumowanym oficjalnie małżeństwie personalno-politycznym, Platforma Obywatelska reprezentowałaby stereotypową kobiecość, choć ogół jej koryfeuszy to osobnicy w szarych trendy garniakach z wysokim poziomem testosteronu w organizmach (politycznego). Ta „kobiecość” miałaby się uwidaczniać jako zmienność, kapryśność, chwiejność, niekonsekwencja, nielogiczność, niezdecydowanie. Oto z własnej inicjatywy PO najpierw uwodzi Rycha, urządza z bizantyjską pompą uroczyste zapowiedzi przedślubne w prześwietnym, poznańskim ratuszu, ciągnie do ołtarza, zajadle przy tym wykłócając się o intercyzę. Po to, by kiedy państwo młodzi staną już na progu małżeńskiej sypialni, gotowi zrzucić z siebie wszystko, a potem rzucić się na siebie z pożądaniem (władzy) – nagle zrzucić oblubieńca, ale… ze schodów. PO przez takie postępowanie demaskuje swój bardzo swobodny stosunek (luźny luz) do własnych wcześniejszych obietnic, zobowiązań, publicznych deklaracji – sprzed kilku dni. Bo Bóg Ojciec, czyli premier, czyli oberszef PO, męski żywioł w środowisku panny młodej, rzucił opinię, iż osoba z zarzutami prokuratora albo poddana śledztwu, nie może być kandydatem PO w wyborach prezydenckich. A Rychu ma już wyrok (w I instancji) i stale zapachy jakiś spraw wokół. Warszawski partyjny pan każe, więc poznański partyjny podwładny musi, tak przynajmnije wygląda, że tak działają wodzowskie partie w scentralizowanej Polsce, w tym i ta jakoby najbardziej liberalna. Pisze się i gada, że głos premiera to był pretekst, okazja, bo PO w Poznaniu Rycha już nie chce… O to właśnie chodzi, że raz chce, a raz nie chce, dziś nie chce, a jutro tak… Sama nie wie. Jeden ważny platformers chce, drugi nie, żadna tajemnica. Klasyczny, prawicowy mizogin szydziłby pytając, czy poznańska PO nie ma przedmenstruacyjnej huśtawki nastrojów, a w jej wyniku problemów z podjęciem decyzji, określeniem stanowiska (gwoli rzetelności – czy pozostałe tutejsze partie mają bardzo inaczej? wręcz przeciwnie…). Ugadani przecież z Rychem już byli… Fakt, że PO zrywa zaręczyny w takim stylu i w takim momencie, bez walki o oblubieńca, pokazuje wyborcom, co warte jest słowo tej organizacji, jaka ona jest wiarygodna. I jakie jest jej lokalne pole manewru, a zwłaszcza JAK SŁABA POZYCJA wobec warszawskiego dowództwa. Chodzi o Poznań, czy o usatysfakcjonowanie warszawskich wodzów, od których zależą dalsze kariery? Pamiętajmy o tym, kiedy będzie napierać fala wyborczych zawołań PO. Grzechu, czyli co PO mówi do poznaniaków Teraz z ramienia Platformy Rychem ma być Grzechu. Przewodniczący rady miasta jako lokator przestronnego gabinetu jest od lat sąsiadem dotychczasowego prezydenta o ścianę albo dwie (może trzy…? nośne…) w gmachu przy pl. Kolegiackim. W konkubinacie Grobelny-PO obok szefa klubu Platformy w radzie miasta, W. Kręglewskiego, to Grzegorz Ganowicz, jest, jeśli można tak powiedzieć, głównym uczestnikiem egzekucji obowiązków „małżeńskich”, a raczej partnerskich. Mówiąc po prostu – jest jednym z dwóch najbliższych, strategicznych przyjaciół politycznych Grobelnego w tym gmachu. Żeby nie marnować słów: sensem trwającego konkubinatu było uczynienie z rady miasta drożnego kanału proceduralnej transmisji do realizacji zamysłów i ambicji prezydenta i interesów jego zaplecza. Ponieważ PO ma w radzie bezwzględną większość, szefowie klubu i rady stanowią klucze do bezawaryjnego działania tej maszynerii, klucze dobrze dopasowane. Gwoli prawdy – pozostałe kluby też „chodziły” jak obficie nasmarowane tryby. Wstrzymanie się od głosu (np. nad studium przestrzennym, będącym prezentem dla deweloperów), to był standardowy szczyt ich niezależności, przynajmniej do okresu przedwyborczego – patrz głosowanie nad tegorocznym budżetem, kiedy PO z takim lekceważeniem potraktowała opozycję, iż ta jak jedna żona zagłosowała przeciw budżetowi. Co mówi PO Poznaniowi, swoim wyborcom, nam poznaniakom, wystawiając Grzegorza Ganowicza jako swojego kandydata na prezydenta miasta? Mówi, że dotychczasowa polityka miejska ostatnich kilku lat, a faktycznie realizowana dłużej, BYŁA JEJ POLITYKĄ, którą PO chce kontynuować! Platforma potwierdza jeszcze raz, przed wyborami, że nadal autoryzuje tę politykę! Realizowała ją jedna drużyna, której głównymi graczami byli Grobelny, Ganowicz, Kręglewski. Konkubinat, czy małżeństwo, bez znaczenia – ten dotychczasowy wolny związek partnerski trzeba zobaczyć wraz z całym dobrodziejstwem wspólnego konkubenckiego dorobku – politycznego bagażu grzechów, błędów a zwłaszcza zaniechań. PO chce zjeść ciastko i mieć ciastko. Manewr z Grobelnym i Ganowiczem ma na celu przerzucenie politycznej odpowiedzialności za grzechy RychoGrzecha (z drużyną) na Rycha, żeby grzechy Grzecha (i drużyny) znalazły się w salonie Rycha, a w najgorszym wypadku, gdzieś pod dywanem w poczekalni PO. To nie my… to kolega prezydent… A w ogóle to jakie grzechy? Ja wam mówię, jest dobrze, jest dobrze, jest dobrze… Tu ranking, tam order, gdzie indziej nagroda… O co chodzi? Nie można być zbyt surowym wobec Rycha, bo skoro Grzechu był cały czas tak blisko, to ostre strzelanie uderzyłoby rykoszetem w szefa rady, w naszego, w NAS... Inny kandydat to byłoby zamieszanie, a nie o zmiany przecież chodzi, tylko o kontynuację, trwanie, status quo. Tylko lepsze. Dla nas. Czyli dla NICH… Rywalizacja wyborcza Rycha z Grzechem, nawet jeśli stanie się psychologicznie wiarygodna (dość brutalnie zraniona duma prezydenta plus niepokój o dalszą przyszłość versus ambicje szefa rady), jest więc politycznie grą pozorów, mistyfikacją. Poznaniacy nie otrzymują dwóch różnych merytorycznie ofert wyborczych, a tym bardziej konkurencyjnych pomysłów na miasto. Realnie jest to mniej więcej jedna oferta, której wyborczymi wehikułami personalnymi są tylko dwie różne osoby: długoletni jej dotychczasowy realizator i jego najbliższy kooperant. Różnice to galanteria i makijaż plus propaganda. Sam ten pomysł jest naigrywaniem się z inteligencji elektoratu. No, ale skoro w sondażach i dominująca partia i dotychczasowy prezydent uzyskują miażdżącą przewagę nad konkurencją, to po co przejmować się jakimś elektoratem i jego inteligencją, której sondaże nie stwierdzają? W tym kontekście oczywiście nie ma znaczenia, jaki program ogłosi Ganowicz, a tym bardziej, co obieca Grobelny, bo w przypadku polityka o dużym stażu na tym samym (albo zbliżonym) stanowisku, nie program jest miarodajny, ale dokonania. Nie liczy się zapowiedź ewentualnej metamorfozy, zresztą samozadowolenie obu kandydatów na taki zamiar, potrzebę, nie wskazuje. Jest dobrze, jest dobrze, jest dobrze… nam dobrze, nam, nam. Czyli IM. Obu. Jak blisko dotychczasowego prezydenta jest szef rady miasta można było zobaczyć podczas jednej z ostatnich sesji. Kiedy rada miała przegłosować wniosek komisji rewizyjnej o skierowanie skargi do prokuratury na prezydenta w skandalicznej sprawie wydania warunków zabudowy dla osiedla przy Lasku Marcelińskim, niezgodnych ze Studium przestrzennym – Grzegorz Ganowicz użył całego swojego autorytetu, żeby do tego nie dopuścić. I zabrakło jednego głosu… Rozliczyć prezydenta Grobelnego, to rozliczyć reprezentację PO w radzie miasta, dzięki której mogli razem zrobić to, co w Poznaniu narobili. Andrzej Wierzbicki Dla przypomnienia: Materiał na temat akcesu Ryszarda Grobelnego do Platformy Obywatelskiej z 10 marca 2010 Słowa kluczowe:wybory2010
Dodaj do...
Poleć znajomemu
Komentarze (3)Zapisz się do kanału RRS tego komentarzaPokaż/Ukryj Komentarze ...
Dobry tekst przedstawiający to co w Poznaniu się dzieje. ALE, na Boga, czy nie można tego napisać bez odwoływania się do stereotypów!
Dość mam już czytania o "kobiecej naturze" wraz z jej stereotypowymi wadami w opozycji do "natury męskiej" tak prawej i szlachetnej! szkodliwe utrwalanie stereotypów
Bardzo niedobra retoryka. Proszę pana - ja nie mam jaj - ja się zachowuję jak prawdziwa kobieta: odważna, konsekwentna, energiczna, gotowa do walki o swoje. A ci panowie u władz to typowi mężczyźni: koniunkturalni, kapryśni, lękliwi. Mówienie językiem stereotypów z dawnych lat jest bardzo szkodliwe, bo nawet kokieteryjnie zaprzeczając Pan je w ludzkich umysłach utrwala.
Iluzja zmian
Dokładnie i obszernie opisane to co właściwie wiadomo, ale może nie wszystkim. Pozorne zmiany są od zawsze popularne wśród elektoratu bo stoi za nimi, tak jak napisano, propaganda oraz lubiany przez wszystkich makijaż. Iluzje maja to do siebie, że są kolorowe, atrakcyjne, po prostu ładne. A to, że niosą za sobą zazwyczaj szkodę, albo pustkę to jest wiadome dopiero po głębszym przyjrzeniu sie sprawie, a to już sie nie chce wielu. Ganowicz to właśnie iluzja zmian. Nowa wizytówka dla starego porządku. Przez to niebezpieczna bo nosi w sobie element omamienia elektoratu pozorną nowością. Łatwo daje sie w takiej sytuacji, niczym nie zabezpieczony kredyt zaufania dla "nowostarej" władzy.
Napisz komentarz |
Poprawiony: niedziela, 03 października 2010 13:47 |